Źródło: Rzeczpospolita: Nikt nie chce umierać sam
10.03.2007
Kiedy usiądziesz w gwarnym ogródku tawerny przy głównej alei portowej Douali, a kobiety będą ci słać promienne uśmiechy, pamiętaj, że pod przykrywką młodości i pozorem zdrowia może się czaić śmiertelny wirus. Ryzyko jest znacznie większe niż w rosyjskiej ruletce
Przemierzyliśmy Kamerun wzdłuż i wszerz. Długie, ciemne korytarze wielkich szpitali, misje katolickie, redakcje gazet, modne knajpy, małe ośrodki zdrowia, sale wykładowe największego uniwersytetu. Wszędzie zadawaliśmy podobne pytania. I dziś wiemy, że Simon Moleke Njie, czyli Simon Mol, który w Polsce z zimną krwią siał śmierć, umyślnie zakażając nieświadome zagrożenia partnerki wirusem HIV, jak twierdzi prokuratura, nie jest wyjątkiem.
Kamerun jest pełen takich jak on. Kobiet i mężczyzn, starych i młodych, biednych i bogatych. Zakażających, kogo się da. Tyle że, w odróżnieniu od Polski, tutaj nikogo nie da się przyłapać na gorącym uczynku.
– Mężczyzna umierał na AIDS. Nad swoim łóżkiem zawiesił listę. Prawie pięćdziesiąt nazwisk kobiet, które świadomie zakaził śmiertelną chorobą. Jego bliscy od początku wiedzieli o tym, jakie ma intencje i co robi – opowiada Irene Tche, dziennikarka „Cameroun Tribune”. – Nie rozumiecie, dlaczego przed śmiercią mężczyzna sporządził listę swych ofiar? To proste. Nie mógł już dalej zakażać. Ale mógł przekazać kobietom, z którymi spał, że i one umrą jak on.
Irene, piękna ciemnoskóra kobieta, kiedy mówi o AIDS, nie potrafi ukryć gniewu. W emocjonalnym komentarzu napisała o Molu: „Kameruńczyk, który stał się maszyną do zabijania”.
– Uderzyło mnie, że robił w Europie to, co w Kamerunie wielu robi bezkarnie – tłumaczy. – Dlatego napisałam: kiedy wreszcie i u nas znajdzie się ktoś, kto oskarżycielskim palcem wskaże sprawcę swego nieszczęścia i powie: ty mnie zaraziłeś.
Wszechobecna kangossa, czyli plotka krążąca z ust od ust, rozchodzi się z prędkością błyskawicy. Mroczne opowieści o zakażaniu AIDS różnią się szczegółami. Jednak zawsze powtarza się pewien detal – kiedy człowiek wie, że jest śmiertelnie chory, jego aktywność seksualna wzrasta.
Seksualne pożądanie może ukrywać zupełnie inne zamiary. Chęć zemsty na całym świecie, radość czynienia zła.
– Nigdy nie wiesz, jakie intencje ma drugi człowiek – mówi powoli Irene.
Wyszedłem przy dziewiętnastym
Simon Mol od stycznia siedzi w warszawskim areszcie z zarzutami o umyślne zakażanie HIV swoich partnerek. Wciąż powtarza, że jest zdrowy. Prokurator mówi: – Przedstawiając mu zarzuty, powiedzieliśmy, że mamy wyniki jego testów. A on na to: „Spójrzcie na mnie, czy ja wyglądam jak chory?”. Zachowuje się, jak gdyby wyparł ze swojej świadomości, że jest zakażony.
W Kamerunie nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się przyznać, że jest seropozytywny. Mikrobusy służby zdrowia przemierzają kraj, oferując bezpłatne testy. Ale ludzie poddają się im niechętnie.
– Jak robisz test, to musisz się pochwalić negatywnym wynikiem. A jak masz pozytywny, to się już nie pochwalisz. I wszystko będzie jasne – mówi proboszcz jednej z biedniejszych parafii w Yaounde, stolicy Kamerunu. – Tutaj nie ma litości. Człowieka zakażonego wyrzuca się z domu. Dlatego ludzie ukrywają chorobę, żyją jakby nigdy nic. A ponieważ normą tutaj są małżeństwa poligamiczne, choroba szerzy się w zatrważającym tempie.
Ile osób jest zakażonych w Kamerunie? Po kilku dniach spędzonych w tym kraju przestajemy wierzyć oficjalnym statystykom. Ludzie nie umierają tu na AIDS. Przynajmniej na papierze. Rodziny płacą lekarzom, by w akcie zgonu wpisali „choroba niezidentyfikowana”.
Statystyki uspokajają: liczba zakażonych ma nie przekraczać sześciu procent ludności. Ale prawda może być przerażająca.
Noah Olivier, kameruński antropolog, opowiada, jak kiedyś trafił do prowincjonalnego laboratorium, w którym przebadano pracowników miejscowej cukrowni.
– Laborantka podawała nazwiska i wyniki. Doszła do dziewiętnastego numeru. Wszyscy byli seropozytywni. Wyszedłem i nie wiem, czy w końcu znalazł się ktoś zdrowy.
Wirus czy magia
Na murze przy bramie Szpitala Centralnego w Yaounde wymalowano dwa obrazy. Na pierwszym złośliwy wirus wykrzywia się w przerażającym grymasie. Napis nie pozostawia wątpliwości: jestem HIV, jestem bardzo groźny, zabijam wszystkich dookoła. Na drugim obrazie ten sam artysta przedstawił pogrążoną w ciemnościach wioskę. Złowieszcze puszczyki siedzą na drzewie, światło księżyca oświetla groby. Napis wyjaśnia: czary.
Od czego się umiera? Z powodu niewidocznego wirusa czy równie niewidocznych złych mocy? Przekraczając próg szpitala w Yaounde, pacjent zastanawia się, co spowodowało jego chorobę. Częściej myśli, że jest to złe spojrzenie starca idącego przez wieś, niż wierzy w to, co oficjalnie mówi się o AIDS.
– Musicie zrozumieć, że pomiędzy ludźmi a tym, co płynie do nich z gazet i plakatów, jest bariera. – tłumaczy Joel Begnikim, psycholog z uniwersytetu w Yaounde. – Taki kulturowy filtr zbudowany z tradycyjnych afrykańskich wierzeń, które tłumaczą świat.
Bertoua, dwustutysięczne miasto, leży 250 kilometrów na wschód od Yaounde. Ale odległość w kilometrach to czysta teoria. Żeby się tutaj dostać, trzeba mieć samochód terenowy, a potem przez dobre sześć godzin wyboistą drogą przedzierać się przez dżunglę. Bertoua jest zapomnianą, zapyziałą prowincją oddaloną lata świetlne od cywilizacji.
Pasjonistka siostra Ismaela Kuchna na tym końcu świata kieruje ośrodkiem zdrowia. W jej rejonie jest około półtora tysiąca „sidaików”, czyli chorych na SIDA, jak po francusku określa się AIDS. Tutaj, z dala od stołecznych szpitali i wykształconych za granicą profesorów medycyny, personel medyczny musi na co dzień walczyć z przesądami.
– Marabout, czyli czarownik, potrafi wmówić człowiekowi, który przyjdzie po poradę, że mu się polepszy, jak odbędzie stosunek z dziewicą. Ta recepta jest zresztą uniwersalna. Podobnie radzi się, gdy uczeń chce zdać egzamin, bo taki seks ma zapewniać powodzenie – opowiada siostra.
Wiara, że seks ma znaczenie magiczne, jest rozpowszechniona w Kamerunie i dotyczy wszystkich środowisk. – Seks może być rytuałem praktykowanym w celu osiągnięcia określonych celów – mówi antropolog Noah Olivier. – Politycy uprawiają seks homoseksualny, by zdobyć pieniądze i władzę. Praktykuje się też rytualny seks kazirodczy, seks z osobą chorą psychicznie. A wreszcie seks ze zwierzęciem.
Krew kury leczy AIDS
W prowincjonalnym Bertoua praktykuje kilkuset czarowników. Ludzie chodzą do nich chętnie – wolą wydać pieniądze na czarownika niż na leki antyretrowirusowe.
Sali Arabo, wysoki, przeraźliwie chudy mężczyzna, mówi o swojej pracy z pasją. Ostrożnie wspomina o czarach, woli podkreślać, że jest zielarzem. Przyznaje, że próbuje leczyć ludzi z AIDS. Czy ma sukcesy? – Nie chcę deklarować, że leczę ludzi z AIDS – mówi skromnie. – Ale kilku moich pacjentów, którzy byli chorzy, ma teraz negatywne wyniki testów.
– Krew z kury, zmielona skorupka jajka i sproszkowane zioła – zdradza sekrety cudownych receptur. Jego miejsce pracy to duży dom przy bocznej uliczce Bertoua. Pracuje w salonie, tutaj przyjmuje pacjentów, tutaj w słoikach trzyma gotowe „lekarstwa”. – To jest bardzo drogie, składniki pochodzą z całego Kamerunu, bardzo trudno było je zebrać. To właśnie na AIDS – tłumaczy. Żeby przygotować preparat, wrzuca wszystkie tajemne substancje do wielkiej zielonej maszyny przypominającej rozdrabniacz do gałęzi drzew, jakiego używają ogrodnicy. Potem formuje tabletki i gotowe. Ale zastrzega, że nie jest łatwo zrobić skuteczny lek dla konkretnego chorego.
Sali stara się mówić racjonalnie. W końcu jednak przyznaje, że AIDS bierze się raczej z czarów. – Wąż zje kurę, zabije się go, a kury nie ma, znikła – tłumaczy. – Tak samo jest z AIDS. Nie wiadomo, skąd się bierze i dlaczego znika.
Ostatnia nadzieja Afryki
Kierowca taksówki, którą jedziemy do Clinique Espoir (Klinika Nadziei) w stolicy Kamerunu, jest pełen optymizmu. – Człowiek ma wirusa HIV i jest chory. Potem się go leczy. I już nie ma wirusa. No tak, to jest właśnie nauka. To jest medycyna.
Klinika przypomina raczej niewielką przychodnię. W poczekalni kilku wycieńczonych mężczyzn apatycznie kuli się na krzesłach.
Profesor Victor Anomah Ngu, 82-letni mężczyzna w eleganckim garniturze, siedzi w swym gabinecie. Patrzy badawczo.
– Moja szczepionka przeciwko AIDS istnieje już kilkanaście lat. Ciągle jednak nie prowadzimy testów na zdrowych ludziach, ponieważ rząd na to nie pozwala. Dajemy więc szczepionkę osobom chorym jako terapię.
Pokazuje cienkie zeszyty, które leżą przed nim. Mają zawierać historię wyleczonych z AIDS pacjentów, którzy przyjeżdżają do Kliniki Nadziei z całej Afryki.
– Ja nie leczę tylko symptomów. Nie hamuję tempa rozwoju choroby. Leczę sam AIDS – mówi z dumą profesor, przekonując, że w wypadku pacjentów z mocnym systemem immunologicznym można oczekiwać, że wirus zniknie z organizmu.
„Szczepionka Vanhivax to ostatnia nadzieja Afryki” – piszą Kameruńczycy na internetowych forach. Przekonują sceptyków, że tylko spisek białych i tych, którzy im się wysługują, sprawia, że profesor Ngu nie jest uznawany przez cały świat. W swej rasistowskiej dumie biali nie mogą bowiem uwierzyć, że kameruński chirurg znalazł rozwiązanie problemu, nad którym głowią się ich naukowcy. Jeśli już uwierzą – jak pewien francuski koncern farmaceutyczny – to ich wysłannicy chcą ukraść wynalazek profesora.
Zło i AIDS płynie z Europy. „Nie kupujcie prezerwatyw z Europy. Są zakażone” – mówi się na targowiskach i u fryzjera.
Kiedy przychodzimy do kameruńskich redakcji i mówimy, że chcemy porozmawiać o Simonie Molu, który zakaził śmiertelną chorobą wiele Polek, z reguły zapada najpierw nieprzyjazne milczenie. Wszyscy mają kamienne twarze.
– Do nas przyjeżdżają Francuzi specjalnie, by zakażać nasze kobiety – mówi pierwszy kameruński dziennikarz, z jakim rozmawiamy.
Zabójcza uroda
Na krzesełkach w poczekalni apteki w stołecznym Szpitalu Centralnym siedzą piękne dziewczyny. Widać, że robią wiele, by podkreślić swą urodę – włosy zaplotły w misterne warkoczyki, barwne suknie opinają kształtne figury, modne torebki i buty dobrano wyjątkowo starannie. A jednak to piękno jest skażone. Pod gładką skórą czai się śmiertelny wirus. Szpitalna apteka, przed którą czekają dziewczyny, wydaje zestawy leków hamujących namnażanie się wirusa HIV.
– Uroda to podstawowy czynnik ryzyka – mówi doktor Peter Nchota Ngang. – Jeśli kobieta jest ładna, to tym bardziej można się spodziewać, że jest zakażona.
W Kamerunie można zapomnieć o swoich wyobrażeniach o AIDS. Tutaj każdy może być chory. Czasem choroba ma twarz zmęczonego człowieka o zapadniętych policzkach, poruszającego się sztywno, jakby z wysiłkiem. Takich ludzi mija się często na ulicach kameruńskich miast.
Ale kiedy usiądziesz w gwarnym ogródku tawerny przy głównej alei portowej Douali, a kobiety będą ci słać promienne uśmiechy, pamiętaj, że pod przykrywką młodości i pozorem zdrowia może się czaić śmiertelny wirus. Ryzyko jest znacznie większe niż w rosyjskiej ruletce. Nieoficjalnie mówi się, że w dwóch największych kameruńskich miastach, Yaounde i Douali, co druga aktywna seksualnie kobieta jest zakażona.
A jeśli AIDS w Afryce kojarzy ci się tylko z biedą i zacofaniem, też popełniasz błąd. Wielu VIP-ów poruszających się mercedesami jest zakażonych. Bo pieniądze to, obok urody, drugi główny czynnik ryzyka. Bogaci mężczyźni, najczęściej skorumpowani urzędnicy, mają wiele utrzymanek. „Drugie biuro”, „trzecie biuro” – w ten elegancki sposób bogaci ludzie określają swoje oficjalne kochanki mieszkające w wynajętych przez nich mieszkaniach. – „Byłem w biurze” – śmieją się porozumiewawczo, i wiadomo, o co chodzi.
Krótkotrwałe związki zamożnych mężczyzn w średnim wieku z bardzo młodymi dziewczynami, uczennicami szkół średnich, są powszechną praktyką. Dlatego najwięcej zakażonych to właśnie dziewczyny w wieku 15 – 19 lat.
Właśnie dla tych bogatych, wpływowych ludzi otwarto specjalny punkt medyczny w kancelarii prezydenta Kamerunu. Doradcy i wysocy urzędnicy, nie mieszając się z plebsem, mogą zrobić test i skonsultować z lekarzem.
– To Simon Mol był bogaty? – pytała nas kameruńska dziennikarka. Bardzo się dziwi, gdy słyszy, że nie. – No to jak udało mu się zakazić tyle kobiet? U nas nie miałby takiej szansy.
Padają jak muchy
Jedna z kampanii społecznych, które tak jak wiele innych trafia w próżnię. Wielkie billboardy, a na nich napisy: „Czy pieniądze twego sponsora zwrócą ci zdrowie? Uratują przed śmiercią?”.
Na uniwersytecie w Yaounde trudno znaleźć miejsce, w którym plakat lub ogłoszenie nie ostrzegają przed AIDS. „Jeśli masz dyplom z angielskiego, jesteś seronegatywny, uważaj na siebie! Jesteś cenny dla ojczyzny”.
– Studenci nie wierzą w tę propagandę – uśmiecha się jeden z wykładowców – myślą, że AIDS to wymysł, którzy ma zniechęcić zakochanych.
Młodzi Kameruńczycy, wysyłani przez rodziny na studia w stolicy, które mają im dać pozycję, pieniądze, zapewnić byt rodzinie, idą na rzeź. – Padają jak muchy. Całe roczniki – mówi Ewa Gawin, Polka, która zarządza służbą zdrowia w Bertoua. – Inżynierowie, lekarze, nauczyciele. Kończą studia, a po kilku latach ich nie ma. Kto zastąpi tych wykształconych ludzi, którzy powinni pracować dla kraju?
Dwudziestoletnia Beatrix była jedną z najzdolniejszych uczennic w całym Bertoua. – Maturę zdała w wieku 18 lat, to tutaj rzadkość – mówi siostra Ismaela. – Rodzina oszczędzała, żeby wysłać ją do stolicy na studia. Studiowała fizykę i matematykę. Studia są bezpłatne, ale trzeba gdzieś mieszkać, coś jeść. Dlatego Beatrix, jak wiele innych dziewcząt, została utrzymanką.
– Przyszła do naszego ośrodka zrobić test. Wynik był pozytywny. Zapłakaną przyprowadzili do mnie – mówi siostra Ismaela.
Od tego czasu Beatrix zaczęła odwiedzać zakonnicę. Za którymś razem łkając, wyznała, że zaraża swoich partnerów.
Nie chce powiedzieć, dlaczego to robi. Kiedy pyta się ją o to, Beatrix spuszcza wzrok. Płacze.
– Myślę, że zaraża z zemsty. Chce, by inni umierali jak ona – mówi siostra Ismaela.
Kiedy człowiek nie ma nadziei, robi się bardzo, bardzo zły. To prawda, którą rozumie sympatyczna kobieta informująca pacjentów w Szpitalu Centralnym, że testy wykazały, iż są seropozytywni.
– Mówię im, że powinni się dobrze odżywiać, unikać alkoholu i wszelkich ekscesów. I wszystko będzie dobrze. No i muszą używać prezerwatyw. Bo jak uprawiają seks bez zabezpieczenia, to wcale sobie nie pomogą. Ich partner przecież też może ukrywać, że jest chory. Może mieć inny typ wirusa, nastąpi mutacja i wtedy będzie dużo gorzej.
Przekaz jest jasny: jeśli myślisz, że możesz bezkarnie zakażać innych, to się mylisz. Nie ma w nim odwołania do zasady: „nie czyń bliźniemu co tobie niemiłe”, nie ma nawet cienia założenia, że osoba zakażona może wiedzieć, co to jest altruizm.
– Nikt nie chce umierać sam – mówi pracownica społeczna Szpitala Centralnego.
To krótkie zdanie można często usłyszeć w Kamerunie. Ma tłumaczyć, dlaczego tak wielu chorych chce pociągnąć za sobą do grobu jak najwięcej ofiar.
Bertold Kittel, Maja Narbutt