AIDS w Afryce

Źródło: Rzeczpospolita: Nikt nie chce umierać sam
10.03.2007

Kiedy usiądziesz w gwarnym ogródku tawerny przy głównej alei portowej Douali, a kobiety będą ci słać promienne uśmiechy, pamiętaj, że pod przykrywką młodości i pozorem zdrowia może się czaić śmiertelny wirus. Ryzyko jest znacznie większe niż w rosyjskiej ruletce

Przemierzyliśmy Kamerun wzdłuż i wszerz. Długie, ciemne korytarze wielkich szpitali, misje katolickie, redakcje gazet, modne knajpy, małe ośrodki zdrowia, sale wykładowe największego uniwersytetu. Wszędzie zadawaliśmy podobne pytania. I dziś wiemy, że Simon Moleke Njie, czyli Simon Mol, który w Polsce z zimną krwią siał śmierć, umyślnie zakażając nieświadome zagrożenia partnerki wirusem HIV, jak twierdzi prokuratura, nie jest wyjątkiem.

Kamerun jest pełen takich jak on. Kobiet i mężczyzn, starych i młodych, biednych i bogatych. Zakażających, kogo się da. Tyle że, w odróżnieniu od Polski, tutaj nikogo nie da się przyłapać na gorącym uczynku.

– Mężczyzna umierał na AIDS. Nad swoim łóżkiem zawiesił listę. Prawie pięćdziesiąt nazwisk kobiet, które świadomie zakaził śmiertelną chorobą. Jego bliscy od początku wiedzieli o tym, jakie ma intencje i co robi – opowiada Irene Tche, dziennikarka „Cameroun Tribune”. – Nie rozumiecie, dlaczego przed śmiercią mężczyzna sporządził listę swych ofiar? To proste. Nie mógł już dalej zakażać. Ale mógł przekazać kobietom, z którymi spał, że i one umrą jak on.

Irene, piękna ciemnoskóra kobieta, kiedy mówi o AIDS, nie potrafi ukryć gniewu. W emocjonalnym komentarzu napisała o Molu: „Kameruńczyk, który stał się maszyną do zabijania”.

– Uderzyło mnie, że robił w Europie to, co w Kamerunie wielu robi bezkarnie – tłumaczy. – Dlatego napisałam: kiedy wreszcie i u nas znajdzie się ktoś, kto oskarżycielskim palcem wskaże sprawcę swego nieszczęścia i powie: ty mnie zaraziłeś.

Wszechobecna kangossa, czyli plotka krążąca z ust od ust, rozchodzi się z prędkością błyskawicy. Mroczne opowieści o zakażaniu AIDS różnią się szczegółami. Jednak zawsze powtarza się pewien detal – kiedy człowiek wie, że jest śmiertelnie chory, jego aktywność seksualna wzrasta.

Seksualne pożądanie może ukrywać zupełnie inne zamiary. Chęć zemsty na całym świecie, radość czynienia zła.

– Nigdy nie wiesz, jakie intencje ma drugi człowiek – mówi powoli Irene.
Wyszedłem przy dziewiętnastym

Simon Mol od stycznia siedzi w warszawskim areszcie z zarzutami o umyślne zakażanie HIV swoich partnerek. Wciąż powtarza, że jest zdrowy. Prokurator mówi: – Przedstawiając mu zarzuty, powiedzieliśmy, że mamy wyniki jego testów. A on na to: „Spójrzcie na mnie, czy ja wyglądam jak chory?”. Zachowuje się, jak gdyby wyparł ze swojej świadomości, że jest zakażony.

W Kamerunie nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się przyznać, że jest seropozytywny. Mikrobusy służby zdrowia przemierzają kraj, oferując bezpłatne testy. Ale ludzie poddają się im niechętnie.

– Jak robisz test, to musisz się pochwalić negatywnym wynikiem. A jak masz pozytywny, to się już nie pochwalisz. I wszystko będzie jasne – mówi proboszcz jednej z biedniejszych parafii w Yaounde, stolicy Kamerunu. – Tutaj nie ma litości. Człowieka zakażonego wyrzuca się z domu. Dlatego ludzie ukrywają chorobę, żyją jakby nigdy nic. A ponieważ normą tutaj są małżeństwa poligamiczne, choroba szerzy się w zatrważającym tempie.

Ile osób jest zakażonych w Kamerunie? Po kilku dniach spędzonych w tym kraju przestajemy wierzyć oficjalnym statystykom. Ludzie nie umierają tu na AIDS. Przynajmniej na papierze. Rodziny płacą lekarzom, by w akcie zgonu wpisali „choroba niezidentyfikowana”.

Statystyki uspokajają: liczba zakażonych ma nie przekraczać sześciu procent ludności. Ale prawda może być przerażająca.

Noah Olivier, kameruński antropolog, opowiada, jak kiedyś trafił do prowincjonalnego laboratorium, w którym przebadano pracowników miejscowej cukrowni.

– Laborantka podawała nazwiska i wyniki. Doszła do dziewiętnastego numeru. Wszyscy byli seropozytywni. Wyszedłem i nie wiem, czy w końcu znalazł się ktoś zdrowy.
Wirus czy magia

Na murze przy bramie Szpitala Centralnego w Yaounde wymalowano dwa obrazy. Na pierwszym złośliwy wirus wykrzywia się w przerażającym grymasie. Napis nie pozostawia wątpliwości: jestem HIV, jestem bardzo groźny, zabijam wszystkich dookoła. Na drugim obrazie ten sam artysta przedstawił pogrążoną w ciemnościach wioskę. Złowieszcze puszczyki siedzą na drzewie, światło księżyca oświetla groby. Napis wyjaśnia: czary.

Od czego się umiera? Z powodu niewidocznego wirusa czy równie niewidocznych złych mocy? Przekraczając próg szpitala w Yaounde, pacjent zastanawia się, co spowodowało jego chorobę. Częściej myśli, że jest to złe spojrzenie starca idącego przez wieś, niż wierzy w to, co oficjalnie mówi się o AIDS.

– Musicie zrozumieć, że pomiędzy ludźmi a tym, co płynie do nich z gazet i plakatów, jest bariera. – tłumaczy Joel Begnikim, psycholog z uniwersytetu w Yaounde. – Taki kulturowy filtr zbudowany z tradycyjnych afrykańskich wierzeń, które tłumaczą świat.

Bertoua, dwustutysięczne miasto, leży 250 kilometrów na wschód od Yaounde. Ale odległość w kilometrach to czysta teoria. Żeby się tutaj dostać, trzeba mieć samochód terenowy, a potem przez dobre sześć godzin wyboistą drogą przedzierać się przez dżunglę. Bertoua jest zapomnianą, zapyziałą prowincją oddaloną lata świetlne od cywilizacji.

Pasjonistka siostra Ismaela Kuchna na tym końcu świata kieruje ośrodkiem zdrowia. W jej rejonie jest około półtora tysiąca „sidaików”, czyli chorych na SIDA, jak po francusku określa się AIDS. Tutaj, z dala od stołecznych szpitali i wykształconych za granicą profesorów medycyny, personel medyczny musi na co dzień walczyć z przesądami.

– Marabout, czyli czarownik, potrafi wmówić człowiekowi, który przyjdzie po poradę, że mu się polepszy, jak odbędzie stosunek z dziewicą. Ta recepta jest zresztą uniwersalna. Podobnie radzi się, gdy uczeń chce zdać egzamin, bo taki seks ma zapewniać powodzenie – opowiada siostra.

Wiara, że seks ma znaczenie magiczne, jest rozpowszechniona w Kamerunie i dotyczy wszystkich środowisk. – Seks może być rytuałem praktykowanym w celu osiągnięcia określonych celów – mówi antropolog Noah Olivier. – Politycy uprawiają seks homoseksualny, by zdobyć pieniądze i władzę. Praktykuje się też rytualny seks kazirodczy, seks z osobą chorą psychicznie. A wreszcie seks ze zwierzęciem.
Krew kury leczy AIDS

W prowincjonalnym Bertoua praktykuje kilkuset czarowników. Ludzie chodzą do nich chętnie – wolą wydać pieniądze na czarownika niż na leki antyretrowirusowe.

Sali Arabo, wysoki, przeraźliwie chudy mężczyzna, mówi o swojej pracy z pasją. Ostrożnie wspomina o czarach, woli podkreślać, że jest zielarzem. Przyznaje, że próbuje leczyć ludzi z AIDS. Czy ma sukcesy? – Nie chcę deklarować, że leczę ludzi z AIDS – mówi skromnie. – Ale kilku moich pacjentów, którzy byli chorzy, ma teraz negatywne wyniki testów.

– Krew z kury, zmielona skorupka jajka i sproszkowane zioła – zdradza sekrety cudownych receptur. Jego miejsce pracy to duży dom przy bocznej uliczce Bertoua. Pracuje w salonie, tutaj przyjmuje pacjentów, tutaj w słoikach trzyma gotowe „lekarstwa”. – To jest bardzo drogie, składniki pochodzą z całego Kamerunu, bardzo trudno było je zebrać. To właśnie na AIDS – tłumaczy. Żeby przygotować preparat, wrzuca wszystkie tajemne substancje do wielkiej zielonej maszyny przypominającej rozdrabniacz do gałęzi drzew, jakiego używają ogrodnicy. Potem formuje tabletki i gotowe. Ale zastrzega, że nie jest łatwo zrobić skuteczny lek dla konkretnego chorego.

Sali stara się mówić racjonalnie. W końcu jednak przyznaje, że AIDS bierze się raczej z czarów. – Wąż zje kurę, zabije się go, a kury nie ma, znikła – tłumaczy. – Tak samo jest z AIDS. Nie wiadomo, skąd się bierze i dlaczego znika.
Ostatnia nadzieja Afryki

Kierowca taksówki, którą jedziemy do Clinique Espoir (Klinika Nadziei) w stolicy Kamerunu, jest pełen optymizmu. – Człowiek ma wirusa HIV i jest chory. Potem się go leczy. I już nie ma wirusa. No tak, to jest właśnie nauka. To jest medycyna.

Klinika przypomina raczej niewielką przychodnię. W poczekalni kilku wycieńczonych mężczyzn apatycznie kuli się na krzesłach.

Profesor Victor Anomah Ngu, 82-letni mężczyzna w eleganckim garniturze, siedzi w swym gabinecie. Patrzy badawczo.

– Moja szczepionka przeciwko AIDS istnieje już kilkanaście lat. Ciągle jednak nie prowadzimy testów na zdrowych ludziach, ponieważ rząd na to nie pozwala. Dajemy więc szczepionkę osobom chorym jako terapię.

Pokazuje cienkie zeszyty, które leżą przed nim. Mają zawierać historię wyleczonych z AIDS pacjentów, którzy przyjeżdżają do Kliniki Nadziei z całej Afryki.

– Ja nie leczę tylko symptomów. Nie hamuję tempa rozwoju choroby. Leczę sam AIDS – mówi z dumą profesor, przekonując, że w wypadku pacjentów z mocnym systemem immunologicznym można oczekiwać, że wirus zniknie z organizmu.

„Szczepionka Vanhivax to ostatnia nadzieja Afryki” – piszą Kameruńczycy na internetowych forach. Przekonują sceptyków, że tylko spisek białych i tych, którzy im się wysługują, sprawia, że profesor Ngu nie jest uznawany przez cały świat. W swej rasistowskiej dumie biali nie mogą bowiem uwierzyć, że kameruński chirurg znalazł rozwiązanie problemu, nad którym głowią się ich naukowcy. Jeśli już uwierzą – jak pewien francuski koncern farmaceutyczny – to ich wysłannicy chcą ukraść wynalazek profesora.

Zło i AIDS płynie z Europy. „Nie kupujcie prezerwatyw z Europy. Są zakażone” – mówi się na targowiskach i u fryzjera.

Kiedy przychodzimy do kameruńskich redakcji i mówimy, że chcemy porozmawiać o Simonie Molu, który zakaził śmiertelną chorobą wiele Polek, z reguły zapada najpierw nieprzyjazne milczenie. Wszyscy mają kamienne twarze.

– Do nas przyjeżdżają Francuzi specjalnie, by zakażać nasze kobiety – mówi pierwszy kameruński dziennikarz, z jakim rozmawiamy.
Zabójcza uroda

Na krzesełkach w poczekalni apteki w stołecznym Szpitalu Centralnym siedzą piękne dziewczyny. Widać, że robią wiele, by podkreślić swą urodę – włosy zaplotły w misterne warkoczyki, barwne suknie opinają kształtne figury, modne torebki i buty dobrano wyjątkowo starannie. A jednak to piękno jest skażone. Pod gładką skórą czai się śmiertelny wirus. Szpitalna apteka, przed którą czekają dziewczyny, wydaje zestawy leków hamujących namnażanie się wirusa HIV.

– Uroda to podstawowy czynnik ryzyka – mówi doktor Peter Nchota Ngang. – Jeśli kobieta jest ładna, to tym bardziej można się spodziewać, że jest zakażona.

W Kamerunie można zapomnieć o swoich wyobrażeniach o AIDS. Tutaj każdy może być chory. Czasem choroba ma twarz zmęczonego człowieka o zapadniętych policzkach, poruszającego się sztywno, jakby z wysiłkiem. Takich ludzi mija się często na ulicach kameruńskich miast.

Ale kiedy usiądziesz w gwarnym ogródku tawerny przy głównej alei portowej Douali, a kobiety będą ci słać promienne uśmiechy, pamiętaj, że pod przykrywką młodości i pozorem zdrowia może się czaić śmiertelny wirus. Ryzyko jest znacznie większe niż w rosyjskiej ruletce. Nieoficjalnie mówi się, że w dwóch największych kameruńskich miastach, Yaounde i Douali, co druga aktywna seksualnie kobieta jest zakażona.

A jeśli AIDS w Afryce kojarzy ci się tylko z biedą i zacofaniem, też popełniasz błąd. Wielu VIP-ów poruszających się mercedesami jest zakażonych. Bo pieniądze to, obok urody, drugi główny czynnik ryzyka. Bogaci mężczyźni, najczęściej skorumpowani urzędnicy, mają wiele utrzymanek. „Drugie biuro”, „trzecie biuro” – w ten elegancki sposób bogaci ludzie określają swoje oficjalne kochanki mieszkające w wynajętych przez nich mieszkaniach. – „Byłem w biurze” – śmieją się porozumiewawczo, i wiadomo, o co chodzi.

Krótkotrwałe związki zamożnych mężczyzn w średnim wieku z bardzo młodymi dziewczynami, uczennicami szkół średnich, są powszechną praktyką. Dlatego najwięcej zakażonych to właśnie dziewczyny w wieku 15 – 19 lat.

Właśnie dla tych bogatych, wpływowych ludzi otwarto specjalny punkt medyczny w kancelarii prezydenta Kamerunu. Doradcy i wysocy urzędnicy, nie mieszając się z plebsem, mogą zrobić test i skonsultować z lekarzem.

– To Simon Mol był bogaty? – pytała nas kameruńska dziennikarka. Bardzo się dziwi, gdy słyszy, że nie. – No to jak udało mu się zakazić tyle kobiet? U nas nie miałby takiej szansy.
Padają jak muchy

Jedna z kampanii społecznych, które tak jak wiele innych trafia w próżnię. Wielkie billboardy, a na nich napisy: „Czy pieniądze twego sponsora zwrócą ci zdrowie? Uratują przed śmiercią?”.

Na uniwersytecie w Yaounde trudno znaleźć miejsce, w którym plakat lub ogłoszenie nie ostrzegają przed AIDS. „Jeśli masz dyplom z angielskiego, jesteś seronegatywny, uważaj na siebie! Jesteś cenny dla ojczyzny”.

– Studenci nie wierzą w tę propagandę – uśmiecha się jeden z wykładowców – myślą, że AIDS to wymysł, którzy ma zniechęcić zakochanych.

Młodzi Kameruńczycy, wysyłani przez rodziny na studia w stolicy, które mają im dać pozycję, pieniądze, zapewnić byt rodzinie, idą na rzeź. – Padają jak muchy. Całe roczniki – mówi Ewa Gawin, Polka, która zarządza służbą zdrowia w Bertoua. – Inżynierowie, lekarze, nauczyciele. Kończą studia, a po kilku latach ich nie ma. Kto zastąpi tych wykształconych ludzi, którzy powinni pracować dla kraju?

Dwudziestoletnia Beatrix była jedną z najzdolniejszych uczennic w całym Bertoua. – Maturę zdała w wieku 18 lat, to tutaj rzadkość – mówi siostra Ismaela. – Rodzina oszczędzała, żeby wysłać ją do stolicy na studia. Studiowała fizykę i matematykę. Studia są bezpłatne, ale trzeba gdzieś mieszkać, coś jeść. Dlatego Beatrix, jak wiele innych dziewcząt, została utrzymanką.

– Przyszła do naszego ośrodka zrobić test. Wynik był pozytywny. Zapłakaną przyprowadzili do mnie – mówi siostra Ismaela.

Od tego czasu Beatrix zaczęła odwiedzać zakonnicę. Za którymś razem łkając, wyznała, że zaraża swoich partnerów.

Nie chce powiedzieć, dlaczego to robi. Kiedy pyta się ją o to, Beatrix spuszcza wzrok. Płacze.

– Myślę, że zaraża z zemsty. Chce, by inni umierali jak ona – mówi siostra Ismaela.

Kiedy człowiek nie ma nadziei, robi się bardzo, bardzo zły. To prawda, którą rozumie sympatyczna kobieta informująca pacjentów w Szpitalu Centralnym, że testy wykazały, iż są seropozytywni.

– Mówię im, że powinni się dobrze odżywiać, unikać alkoholu i wszelkich ekscesów. I wszystko będzie dobrze. No i muszą używać prezerwatyw. Bo jak uprawiają seks bez zabezpieczenia, to wcale sobie nie pomogą. Ich partner przecież też może ukrywać, że jest chory. Może mieć inny typ wirusa, nastąpi mutacja i wtedy będzie dużo gorzej.

Przekaz jest jasny: jeśli myślisz, że możesz bezkarnie zakażać innych, to się mylisz. Nie ma w nim odwołania do zasady: „nie czyń bliźniemu co tobie niemiłe”, nie ma nawet cienia założenia, że osoba zakażona może wiedzieć, co to jest altruizm.

– Nikt nie chce umierać sam – mówi pracownica społeczna Szpitala Centralnego.

To krótkie zdanie można często usłyszeć w Kamerunie. Ma tłumaczyć, dlaczego tak wielu chorych chce pociągnąć za sobą do grobu jak najwięcej ofiar.
Bertold Kittel, Maja Narbutt

Wywiad z ofiarą Simona Mola

Afrykanin świadomie zaraża HIV

Źródło: Rzeczpospolita: Wszystkie kobiety Simona Mola
09.01.2007

Znany uchodźca polityczny, poeta i pisarz. Zdaniem policji i prokuratury dopuścił się zbrodni, zarażając partnerki śmiertelnym wirusem HIV. Czy Simon Mol realizował plan, dzięki któremu chciał oddać chorobę kobietom?

Simon Mol
Wirus HIV wykryto u Simona Mola w 1999 roku. Praktycznie niemożliwe, żeby się o tym nie dowiedział. DAREK GOLIK

Simon Mol
Simon Mol zawsze zarzucał wszystkim rasizm. Kiedy nie spełniło się jego oczekiwań, krzyczał, że to dlatego, że jest czarny. Wiadomo było, że potrafi to upublicznić. Terroryzował nas polityczną poprawnością jedna z osób kierujących organizacją pomagającą uchodźcom. JACEK HEROK/NEWSWEEK POLSKA

Kiedy w ostatnią środę do mieszkania Simona Mola, jednego z uchodźców politycznych mieszkających w Polsce, zapukało kilku mężczyzn w cywilu, uznał, że to rasistowska napaść. – Otworzył dopiero, kiedy zobaczył umundurowanych funkcjonariuszy – mówi nadkomisarz Marek Siewert, zastępca komendanta żoliborskiej komendy, który nadzorował śledztwo w sprawie Kameruńczyka.

Policjanci w komendzie wyjaśnili mu, jakie są wobec niego zarzuty. – Był spokojny – twierdzi Siewert. – Do niczego się nie przyznawał, mówił, że nie jest chory i nikogo nie zaraził.

Zagroził, że zaalarmuje międzynarodowe organizacje walczące o prawa człowieka, bo jego zatrzymanie to ewidentny przypadek prześladowania na tle rasowym.

Simon Mol zawsze zarzucał wszystkim rasizm. Kiedy nie spełniło się jego oczekiwań, krzyczał, że to dlatego, że jest czarny. Nie słuchał żadnych argumentów, wychodził. trzaskając drzwiami. Wiadomo było, że potrafi to upublicznić, i wszyscy się tego obawiali – mówi jedna z osób kierujących organizacją humanitarną, która pomaga uchodźcom. – Nie da się ukryć, że terroryzował nas polityczną poprawnością. No i miał ten swój chłopięcy urok.

O magnetycznej osobowości Simona Mola mówią zgodnie wszyscy nasi rozmówcy. – Bardzo inteligentny, ciepły, serdeczny. Do perfekcji opanował mowę ciała. To działało na kobiety. Rozmawiał z nimi, patrząc w oczy, chwytał za rękę – mówi reżyser Mariusz Orski, współpracujący z założonym przez Simona Mola teatrem.

Teraz żadna z zaprzyjaźnionych z Simonem Molem kobiet nie chce mówić o jego uroku, a nawet o nim samym. – Mały, chudy, w dodatku miał taki żabi głos. Ja nie byłam nim zainteresowana – mówi chłodno jedna z dziennikarek, która kiedyś go znała. – Ale jest tyle samotnych kobiet, a on był wolny, miał mieszkanie, samochód i pieniądze, które potrafił wydawać z gestem.

Kiedy dzwonimy do jednej z kobiet bardzo blisko związanych z kameruńskim uchodźcą, po drugiej stronie zalega cisza. – Bardzo chętnie bym porozmawiała o tym człowieku, ale w ogóle go nie znam. Simon Mol? Kto to jest? – pyta.

Wierzą, że to spisek

Rozmawiamy z osobami, które stykały się z Simonem Molem – na imprezach kulturalnych, sportowych, w urzędach. Twierdzą, że zawsze towarzyszyła mu jakaś dziewczyna. Czasem ładna, czasem szara myszka, wpatrzona w niego i przekonana, że ma misję do spełnienia. Że bez niej bezradnemu uchodźcy nie uda się porozumieć i załatwić swoich spraw.

Krąg towarzyski Simona Mola był dość specyficzny. Zazwyczaj byli to mieszkający w Warszawie cudzoziemcy, którzy chętnie przesiadują w internetowej kawiarni Casablanca, nauczyciele języka angielskiego, właściciele niewielkich firm. – Simon Mol jest zdrowy, a cała sprawa to wynik niekompetencji tutejszego wymiaru sprawiedliwości i rasistowskich uprzedzeń panujących w Polsce – tak do dzisiaj myśli wielu cudzoziemców mieszkających w stolicy. Piszą o tym w swoich blogach.

Ale są też zgodni w jednym: jeśli potwierdzą się zarzuty prokuratury, Simon jest zbrodniarzem. – Już dziś wielu z nas czuje się oszukanych. Pomagaliśmy mu, kiedy potrzebował pomocy. A jeśli naprawdę zrobił to, o co go oskarżają, zniszczył wiele dobrych rzeczy i cofnął integrację z cudzoziemcami o lata – mówi angielski pisarz mieszkający pod Warszawą, który był jednym z najbliższych znajomych Mola.- Czy to możliwe, że on się na tych kobietach mścił? Ale właściwie za co? – zastanawia się przygnębiony Awar Gabir, Sudańczyk mieszkający od ponad dwudziestu lat w Polsce.

Magiczny seks

– Proszę zrozumieć: widzimy człowieka wykształconego, noszącego dobry krawat, biegle mówiącego po angielsku. Naiwnie zaczynamy domniemywać, że myśli tak samo jak my. Jakby był Europejczykiem, tylko czarnym – mówi prof. Ryszard Vorbrich z poznańskiego UAM, najwybitniejszy polski znawca Kamerunu. – A tak naprawdę ten człowiek może rozmawiać o Szekspirze w tych kategoriach co my, tymczasem jego poglądy na najważniejsze życiowe kwestie różnią się fundamentalnie.

Po zatrzymaniu Mola w środowisku afrykanistów zapanowała konsternacja. Wiele osób osobiście znało Simona, spotykało się z nim na rozmaitych panelach albo utrzymywało stosunki towarzyskie. Właśnie to środowisko jednak bez trudu uwierzyło w zarzuty.

– Nie wiemy, co siedzi w głowie Simona. Różnice kulturowe są tak istotne – mówi enigmatycznie jedna z warszawskich afrykanistek, przyznając, że znajomi naukowcy formułują już w związku z przypadkiem Simona „najdziksze hipotezy”. Zgadza się o nich mówić pod warunkiem zachowania anonimowości. Wśród Afrykanów rozpowszechnione są szamańskie praktyki polegające na „leczeniu się z AIDS przez seks”, przez oddawanie go innej osobie.

– Nigdy nie należy lekceważyć magii, jeśli mówimy o zachowaniach Kameruńczyka. Wiara w magię jest powszechna nawet wśród elit – przyznaje prof. Vorbrich. Z Simonem Molem spotkał się kilka razy. Utkwiło mu w pamięci, że poprosił go o przywiezienie z Kamerunu płyt z nagraniami jego plemienia. Nie chciał, by profesor odszukał jego rodzinę i przekazał jakieś listy czy przesyłkę, a takimi prośbami wręcz zadręczają go emigranci. – Zachowanie Simona było niezwykle nietypowe dla Afrykańczyka. Można uznać, że wiąże się to z jakąś traumą – mówi profesor.

Simon mówi, że jest zdrowy

Kilka miesięcy temu pewna kobieta, cierpiąca na niemożliwą do wyleczenia anginę, zgłosiła się do Szpitala Zakaźnego w Warszawie. Okazało się, że jest nosicielką wirusa HIV. Podczas rozmowy lekarz skojarzył, że ma trzy przypadki zarażenia tym samym agresywnym typem wirusa. Kobiety mówiły, że miały stosunki seksualne z obywatelem Kamerunu.

Wszystkie ofiary informowały Mola, że zaraziły się najprawdopodobniej od niego. Rozmawiał z nim także lekarz. – Reakcją zawsze były wściekłe zarzuty o rasizm, o używanie stereotypu, że każdy czarnoskóry jest zarażony – mówi „Rz” osoba znająca sprawę. – Poza tym twierdził, że nawet jeśli jest chory, to jego prywatna sprawa.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia zdesperowane ofiary zaczęły ostrzegać przed Molem na internetowych forach (pisownia oryginalna): „ten człowiek ŚWIADOMIE ZARAZA WIRUSEM HIV zaraził już wiele kobiet, każda go poinformowała, nic nie robi sobie z życia i zdrowia INNYCH, to obłudny, perfidnie zły i wyrachowany człowiek” – napisała jedna.

Kolejna dodała: „smutna sprawa, ale to prawda…. ja też się zaliczam do tego niestety dosyć szerokiego grona świadomie przez niego zakażonych osób. Rzadko się zdarza, żeby jeden człowiek narobił tyle złego, ale to psychopata….., ale mam nadzieję, że niedługo to się skończy, bo nic tak potwornie nie wkurza jak ta bezradność i bezsilność, w momencie jak słyszy się o kolejnej w ten sposób potraktowanej dziewczynie…”.

Krótko potem ukazała się odpowiedź podpisana nazwiskiem Mola. „Nazywam się Simon Mol. Jestem zdrowy. (…) Ktoś, kto twierdzi, że został zarażony przeze mnie, powinien odważnie mówić w swoim imieniu i mówić o faktach, a nie wyobrażeniach. W przeciwnym razie jest to najzwyczajniej w świecie polityczna i rasistowska kampania wymierzona we mnie ze względu na to, kim jestem, co robię i skąd pochodzę” – czytamy na forum.

Z informacji „Rz” wynika, że HIV u Mola wykryto w 1999 roku w czasie jego pobytu w ośrodku dla uchodźców w Dębaku. Zgodnie z procedurami medycznymi jest praktycznie niemożliwe, żeby Kameruńczyk się o tym fakcie nie dowiedział.

Prezerwatywa politycznie niepoprawna

Gdy szefowa Krajowego Centrum ds. AIDS Anna Marzec-Bogusławska organizowała szkolenie dla pracowników polskich ośrodków dla uchodźców, ku swemu zdumieniu dowiedziała się, że w tzw. terenie zapanowała specyficzna moda: na seks z osobą o innym kolorze skóry.

Jeszcze niedawno tylko w wielkomiejskich środowiskach alternatywnych utrzymywanie stosunków seksualnych z uchodźcą z Czarnego Lądu było trendy. Za jednym zamachem załatwiało to dwie potrzeby – zademonstrowanie swojej wrażliwości politycznej i zaspokojenie specyficznej ciekawości.

– Inny kolor skóry zawsze jest atrakcyjny seksualnie. Dla Polek zainteresowanych czarnymi mężczyznami ważny jest też fakt ich parametrów – seksuolog prof. ZbigniewIzdebski podchodzi do sprawy naukowo. – Przecież największy z oferowanych na rynku rozmiar prezerwatyw nazywa się „afroamerykański”.

– Jeśli nie starcza moralności, powinna zadziałać świadomość bardzo wysokiego ryzyka i chłodna kalkulacja – denerwuje się ksiądz Arkadiusz Nowak, od dwudziestu lat pracujący wśród osób zarażonych wirusem HIV.

– Problem polega na tym, że Simon gniewnie walczył ze stereotypem, że Afryka to kontynent, z którym związane są różne nieszczęścia i klęski, jak susza, głód czy AIDS. Sugestie, że czarny mężczyzna może być nosicielem HIV, uważał za rasistowskie uprzedzenia – mówi młoda dziewczyna organizująca kiedyś spotkania poetyckie Simona Mola.

W myślach dziewczyn, które zaraził kameruński uchodźca, powraca to samo pytanie: dlaczego się nie zabezpieczały? I nie mają wątpliwości – wstydziły się żądać prezerwatywy właśnie dlatego, że Simon był czarny. Paradoksalnie, to właśnie ich liberalny światopogląd sprawił, że potulnie godziły się na seks. Bez zabezpieczeń. Padły ofiarą politycznej poprawności.

– Należy kierować się zdrowym rozsądkiem i ratować swoje życie – mówi prof. Izdebski.

– Fatalnie, że na forach internetowych ludzie wylewają teraz niechęć do czarnych i dziewczyn prowadzających się z bambusami – ubolewa reżyser Mariusz Orski.

Mola poznał na konferencji w Londynie, gdzie Kameruńczyk reprezentował mieszkających w Polsce uchodźców. Później spotkał go na panelu w Holandii. Początkowo dobrze oceniał Simona Mola. Potem zmienił zdanie.

– Chciał wykorzystać białego człowieka, tak oceniam jego mentalność. Tak, jakby każdy biały był mu coś winien. Nie wiem, czy ktoś okradał, czy eksploatował jego przodków i teraz Simon wyrównuje rachunki? – zastanawia się reżyser. – Czułem, że to jest bardzo zakorzenione w jego psychice.

Poeta, pisarz i guru

Simon Mol założył w Warszawie teatr Migrator, w którym grali uchodźcy, nie tylko z Afryki. Najważniejszym i właściwie jedynym w pełni scenicznym spektaklem była „Rasa pieczątek” – opisująca problemy uchodźców w Polsce. Spektakl wyreżyserował Mariusz Orski. Do zespołu zaangażował kilku profesjonalistów. – Pewnego dnia Simon przyszedł na próbę i powiedział jednej z aktorek, zresztą z Teatru Narodowego, „już nie grasz”. Przyprowadził dziewczynę, która miała zająć jej miejsce. Był wściekły i głuchy na argumenty – mówi Orski.Spektakl, wystawiony najpierw w Muzeum Etnograficznym, przeszedł potem przez sceny klubów związanych z kulturą alternatywną, m.in. słynny warszawski klub Le Madame. Simon Mol był coraz popularniejszy. W ciągu siedmiu lat spędzonych w Polsce z uchodźcy o trudnym do powtórzeniu nazwisku Simon Moleke Njie stał się Simonem Molem, guru środowisk walczących z rasizmem. Podkreślano, że jest on przykładem, jak wiele uchodźcy mogą dać Polsce.

W 2003 r. dostał tytuł Antyfaszysty Roku. Był pisarzem, poetą i dziennikarzem. Utrzymywał, że został członkiem honorowym Pen Clubu. Ekscytowały się nim początkujące dziennikarki z działów kultury warszawskich magazynów i dzienników.

– Ofiary zarażeń to najczęściej młode, wrażliwe kobiety, które poznał w czasie wieczorków jego poezji, ale również dziennikarki zapatrzone w niego, piszące recenzje jego wierszy i sztuk – mówi Marek Siewert, policjant, który nadzorował śledztwo w sprawie Mola.

Jedna z zarażonych HIV chciała przeprowadzić z nim wywiad o prawach człowieka. Poznała go na seminarium. Na drugim spotkaniu Kameruńczyk zaczął ją podrywać. Inna z dziewczyn, poznana podczas wieczorku poetyckiego, przeżyła z Molem swój pierwszy raz.

W czasie intymnych spotkań Mol stanowczo nie zgadzał się na używanie prezerwatyw. – Kiedy jedna z dziewcząt zaprotestowała, Kameruńczyk zareagował bardzo ostro. Miał pretensje, że jest rasistką, że domaga się prezerwatywy dlatego, że jest czarny i na pewno ma HIV. W rezultacie ona poddała się i uległa – dodaje Siewert.

Smutek bogini polskiej

Gdy w środowy poranek policjanci zaczęli dobijać się do drzwi Simona, Kameruńczyk sięgnął po telefon. Z ustaleń „Rz” wynika, że najpierw zadzwonił na policję. Potem do misjonarza – werbisty, ojca Edwarda Osieckiego.

– To straszne, co zrobiono z Simonem. To też ogromny uszczerbek dla sprawy uchodźców – oburza się ojciec Osiecki, który mówi o sobie jako o powierniku SimonaMola. Kameruńczyka poznał wkrótce po jego przyjeździe do Polski, jeszcze w ośrodku dla uchodźców w Dębaku. Tłumaczył wiersze Simona charakteryzujące się – jak mówi – olbrzymią wrażliwością i realizmem magicznym, które w końcu wydano w wydawnictwie Verbinum.

Kiedy rozmawia się z osobami, które uważają, że dobrze znały kameruńskiego uchodźcę, uderza, jak mało w rzeczywistości o nim wiedziały. Zazwyczaj umiejętnie potrafił przekazać im pewną wizję siebie – taką, jakiej oczekiwali.

W jednym ze swych tekstów poświęconych prezentacji publicznej napisał, że aby przekonać ludzi do swych racji, co przypomina uwodzenie kobiety, trzeba najpierw przekonać siebie i w siebie uwierzyć. A potem można już „zbierać owoce swego mistrzostwa”.

Najbardziej niezwykłym wierszem w twórczości Simona Mola jest „Bogini polska”, kiedyś namiętne wyznanie „do bogini o śnieżnobiałych policzkach”, dziś może być odczytany jako demoniczny testament:

Wtem – gdy księżyc zgotował drogę
pięknej Bogini,
oświetlając ciemności nocy,
dwie łzy płynące z jej lewego oka
zakończyły podróż,
grzebiąc wszystkie koszmary,
lecząc rany zadane mnie
i pobratymcom
przez takie jako ona. (…)

tłum. o. Edward Osiecki
BERTOLD KITTEL, MAJA NARBUTT

Wywiad z ofiarą Simona Mola