Zbiorowe samobójstwo w Japonii – epidemia

Źródło: Rzeczpospolita: Umrzyjmy razem
21.07.2007

10 marca 2006 r. w zalesionej okolicy na terenie prefektury Saitama w pobliżu Tokio znaleziono samochód. Okna miał szczelnie zaklejone taśmą. Wezwani na miejsce śledczy znaleźli aż za dobrze sobie znany widok: plastikowa torba ze śladami rozgniecionych pastylek nasennych i piecyk na węgiel drzewny, który, tląc się, wchłonął cały tlen z samochodu i udusił zamkniętą w środku piątkę młodzieńców oraz kobietę.

Jak we śnie

Kiedy zjawiłem się w komisariacie policji w Saitama dwa tygodnie później, jego rzecznik z początku nie chciał rozmawiać o najnowszym przypadku grupowego samobójstwa w prefekturze. Podczas pierwszych dwóch tygodni mojego pobytu w Japonii w lasach naokoło Tokio znaleziono pięć samochodów ze zwłokami. Jak bardzo spowszedniała już ta makabra, świadczy fakt, że lokalne gazety poświęciły temu zaledwie krótkie notki.

– Nie wiemy, czy ofiary się znały albo jak się poznały -mówi rzecznik. Samobójstwo nie jest przestępstwem, więc śledczym trudno jest uzasadnić podjęcie dochodzenia. – Minęło już 15 dni, a my nawet nie wiemy, gdzie ci ludzie się ze sobą zetknęli i czy w związku z tym incydentem doszło do złamania prawa.

W latach 2003 – 2005 odnotowano w Japonii 61 przypadków grupowego samobójstwa przygotowanego przez Internet. Straciło w nich życie 180 ludzi. Z wyjątkiem dwóch wszystkie odbyły się wedle tego samego wzorca: ofiary spotykają się w sieci, korzystając z pseudonimów, następnie łykają środki nasenne i z pomocą brykietów i taśmy zamieniają samochód w komorę gazową na kółkach.

Kiedy przeglądałem policyjne papiery w herbaciarni obok komisariatu, dołączył do mnie młody reporter gazety „Mainichi Shimbun”, który zajmował się grupowymi samobójstwami przez Internet od lutego 2003 r. Wtedy to w pierwszym przypadku zarejestrowanym przez oficjalne statystyki troje ludzi zabiło się wmieście Iruma, paląc brykiety w pustym mieszkaniu. 26-latek Michio Sakai miał kłopoty ze znalezieniem pracy. Założył listę dyskusyjną zbiorowych samobójców, dzięki której spotkał dwie 24letnie kobiety.

– Skąd przyszedł im do głowy pomysł z węglem drzewnym? -pytam.

-W Internecie krążą opowieści, że ten sposób przypomina śmierć we śnie i jest bezbolesny – tłumaczy.

Funkcje pokoju śmierci pełniło tradycyjne pomieszczenie tatami, pokryte folią, chroniącą maty na podłodze. Piecyki z tlącym się węglem stały w każdym kącie, a ciała leżały obok siebie na środku. Kobiety przyniosły ze sobą śpiwory. Gogle na oczach miały chronić przed gryzącym dymem. – Nie byłem w stanie tego pojąć – kończył swoją opowieść reporter. – Jak możesz zakończyć życie z kimś, kogo nigdy wcześniej nawet nie spotkałeś?

Wypadek z ludzkich przyczyn

Samobójstwo, w chrześcijańskim nauczaniu zwane grzechem przeciwko Duchowi św., zajmuje zupełnie inne miejsce w wyobraźni Zachodu niż w Japonii, gdzie rozprucie sobie brzucha specjalnym mieczem było przez wieki uznawane za właściwą reakcję na hańbę. W swoim klasycznym studium francuski socjolog Emile Durkheim przeprowadził wyraźne rozróżnienie między pozbawieniem się życia w Europie a dominującymi jego zdaniem w Japonii altruistycznymi formami samobójstwa. Ponure wcielenie koncepcji Durkheima stanowili podczas II wojny piloci kamikaze. Trzech największych japońskich pisarzy II połowy zeszłego wieku -nobliści Yasunari Kawabata i Kenzaburo Oe oraz uczeń Kawabaty Yukio Mishima – często zajmowali się tematem samobójstwa. Kawabata i Mishima zginęli z własnej ręki.

Japońskie władze nie od razu zareagowały z niepokojem na narastającą w całym kraju falę poszukiwaczy śmierci, z powodu której wskaźnik samobójstw rósł przez ostatnie 10 lat o 5 proc. rocznie. Może być ich jeszcze więcej, bowiem wiele z nich zgłasza się jako nieszczęśliwe wypadki, by uniknąć problemów z wypłatą polisy ubezpieczeniowej dla rodziny. Podczas 10 tygodni spędzonych w Tokio dwukrotnie z otępienia w porannym tłoku wyrywał mnie rzeczowy komunikat z głośnika, ogłaszający opóźnienie z powodu „wypadku z przyczyn ludzkich” – co jest oficjalnym eufemizmem stosowanym, gdy człowiek rzuci się na tory.

Wielu Japończyków kładzie wzrost samobójstw na karb krachu gospodarczego z początku lat 90., kiedy setki tysięcy ludzi traciło pracę i wpadało w pułapkę zadłużenia. Ale ludzie nadal się zabijają w coraz większej liczbie, pomimo że stan gospodarki od tego czasu znacznie się poprawił.

Grupowe samobójstwa w Internecie są jednak czymś szczególnym, bowiem nie mają żadnych precedensów w obyczajach społecznych tego kraju. W lecie 2004 r. Japonia postanowiła zająć się niepokojącym nowym zjawiskiem w typowy dla siebie sposób. W wyniku sugestii tzw. policji krajowej – instytucji doradczej dla lokalnych prefektur – doszło do nieformalnych spotkań konsorcjum dostawców usług internetowych. W Tokio spotkałem Kazuhiko Yoshidę, człowieka odpowiedzialnego w tym ciele za cyberprzestępczość.

– Przez pół roku spotkaliśmy się osiem razy, żeby ustalić, czy powinniśmy wydać jakieś wytyczne. Osiem następnych spotkań zajęło nam ich napisanie. Żeby uruchomić procedurę – tłumaczy Yoshida – internauta musi użyć słowa „śmierć”, podać miejsce i metodę przeprowadzenia samobójstwa. Rozmowa musi mieć miejsce na stronie poświęconej grupowemu rozstawaniu się ze światem. Jeśli wszystkie te kryteria są spełnione, policja ma prawo poprosić providera o dane użytkownika po dane przy rejestracji.

Na razie Yoshida może pochwalić się 12 przypadkami udaremnionych samobójstw.

Zamiast kotów

Jeśli szalone ożywienie kultury samobójczej można związać z konkretnym zdarzeniem, to jest nim publikacja w 1993 r. „Poradnika samobójcy doskonałego” autorstwa Wataru Tsurumiego. To charyzmatyczna postać mająca status medialnej sławy na równi z gwiazdkami popu i postaciami z kultowych kreskówek. Wyraża iście nabokowowską obojętność wobec konsekwencji swojego pisarstwa. Do dziśksiążka dostarczyła 2 milionom zrozpaczonych bądź tylko ciekawskich czytelników techniczne detale dziesięciu metod odebrania sobie życia, relacje o samobójstwach wielkich postaci oraz mnóstwo historyjek obrazkowych sugerujących, że jest to akt bezbolesny i społecznie akceptowalny. – Żadne prawa ani religia nie mówią nam, że to coś złego. A jeśli chodzi o samobójstwa grupowe, to zanim nastał Internet, ludzie pisali listy, dzwonili do siebie, to zawsze należało do naszej kultury -mówił niedawno w wywiadzie.

Podczas gdy na Zachodzie samobójstwo uznaje się na ogół za absurdalny akt ludzi zrozpaczonych czy nieuleczalnie chorych, to w Japonii jest to mniej lub bardziej racjonalna decyzja, którą mogą podjąć zarówno pojedynczy ludzie, jak i grupy. To, co szokuje w obecnej epidemii, to nie tyle ich grupowy aspekt, ale to, że ludzie postanawiają się rozstać z życiem w towarzystwie obcych.

Podobnie jak zjawisko zamachów samobójczych w świecie muzułmańskim, japońskich grup nie da się wytłumaczyć po prostu ubóstwem, kiepską edukacją czy innymi społecznymi bolączkami. Wiele ofiar zbiorowych samobójstw chodziło do dobrych szkół, dorastało w pełnych rodzinach i wyglądało na przeciętnych obywateli najbogatszej i najbezpieczniejszej demokracji w Azji. Japończyków łączy z mentalnością arabską gwałtowny lęk przed hańbą i wielki podziw dla męczenników.

Kiedy kultury przychylnie nastawione do samobójstwa stykają się z Internetem, puszczają istniejące wcześniej hamulce i ograniczenia. Sieć ułatwia spotykanie się marginalnym grupkom z dala od wścibskich oczu rodziców, małżonków, policji. Kiedy już zaistnieją wirtualnie, łatwo przyciągać im nowych członków spośród krążącej bez celu po sieci populacji samotnych, sfrustrowanych dusz, których pełno w każdej epoce i kulturze. Zamiast spędzać czas na modlitwie, słuchaniu ponurej muzyki, czytaniu książek, szydełkowaniu czy hodowaniu mnóstwa kotów, wrażliwe i niestabilne jednostki socjalizują się w wirtualnych wspólnotach, choćby takich, które popychają swoich członków do śmierci.

W cieniu tatusia

Najbardziej wpływowym produktem kultury ostatniego dziesięciolecia jest w Japonii serial filmów animowanych „Neon Genesis Evangelion”, nadany po raz pierwszy przez państwową telewizję w sezonie 1995/6. Odcisnęły one takie piętno na ludziach przed czterdziestką, jak niegdyś na Zachodzie Beatlesi czy „Gwiezdne wojny”. Jest to mroczna, rwana opowieść o postapokaliptycznych przygodach czterech okaleczonych dzieci. Z pomocą potężnych najnowszych technologii starają się one uchronić to, co ocalało z Ziemi przed 17 nieśmiertelnymi aniołami siejącymi grozę i zniszczenie, chcącymi unicestwić rodzaj ludzki.

Filmy te, wyróżniające się nie tyle jakością animacji, ile mrocznym tematem i nielinearną narracją, są często określane przez artystów i teoretyków jako szczytowy wykwit japońskiej kultury popularnej. Pisano, że wpłynęły na określenie ról płciowych i postawy wobec przyrody. Dały początek obsesyjnej i szalenie dochodowej subkulturze otaku. Dziesiątki tysięcy młodocianych jej fanów spędzają czas na odgadywaniu głębszej treści serialu i kolekcjonowaniu pornograficznych komiksów z jego bohaterkami.

Reżyser „Evangelion” Hideaki Anno ubrany w wojskowy uniform patrzy na mnie spode łba ze zdezelowanej kanapy w swoim biurze. W kraju, gdzie konformizm wciąż jest cnotą, Anno wyróżnia się swoim wyglądem gniewnego hobbita w przyciemnionych okularach. Zanim stworzył kultowe anime, przeszedł przez czteroletni okres depresji, spędzony w większości samotnie w zamkniętym pokoju. Cztery lata temu sprzedał prawa do wersji aktorskiej serialu producentowi współpracującemu z Weta Workshop, firmie zatrudniającej m.in. reżysera „Władcy pierścieni” Petera Jacksona. W rozmowie z Anno interesuje mnie szczególnie Rei, depresyjna dziewczyna, której wielkie oczy, kształtne ciało i nieobecny wyraz twarzy złożyły się na pierwowzór kobiecej postaci w wielu filmach anime ostatnich lat.

– Rei zdaje sobie sprawę, że nawet jeśli umrze, ktoś inny ją zastąpi, więc nie ceni życia zbyt wysoko – opowiada Anno, zapadając się coraz głębiej w kanapę. – Istnienie, obecność Rei, ta namacalna obecność, jest bardzo efemeryczna. Ma tylko minimum niezbędnych rzeczy. Jest w jakiś sposób skrzywdzona, nie potrzebuje przyjaciół.

Zdaniem Anno wielka fascynacja postaciami takimi jak Rei to produkt wypaczonego świata wyobraźni, jaki powstał po klęsce Japonii w II wojnie. – Przegraliśmy z Amerykanami i od tego czasu jesteśmy wychowywani w sposób, który nie tworzy ludzi dorosłych. Nawet dla mojego pokolenia 40latków, a także dla ludzi starszych, nie istnieje rozsądny model dorosłego człowieka. Wielu intelektualistów i artystów podziela teorię, że klęska wojenna pozbawiła kraj niepodległości i doprowadziła do powstania kraju wiecznych dzieci, zmuszonych żyć pod ochroną amerykańskiego tatusia. To także motyw przewodni wielu filmów animowanych, w których sprawiedliwy rząd okazuje się tylko fasadą kryjącą złowrogie, potężniejsze siły.

Anno wygląda przez okno. – Nie widzę tu w Japonii żadnych dorosłych -mówi wzruszając ramionami. – Jeszcze 30 lat temu nie spotkałby pan w metrze ludzi w drodze do pracy czytających mangę i pornografię bez żadnego skrępowania. Dawniej wstydziliby się wyciągnąć książkę z komiksami czy świńskimi obrazkami. Jesteśmy krajem dzieci.

Podcięta ręka w górę!

Dzieci z pokolenia Anno spotykają się na przykład w klubie Loft Plus One. Dzisiejsza okazja to promocja książki Karin Amamiya, urodziwej piosenkarki prawicowego punk rocka, która ostatnio wciela się w rolę kulturowej prowokatorki. Właśnie wydała pamiętnik poświęcony podcinaniu żył – co się stało ostatnio modne wśród młodych dziewczyn. Widok w podziemiach klubu przypomina koszmarną wersję popołudniowych programów rozrywkowych w telewizji. Kobieta o imieniu Akira w kostiumie imitującym skórę jaszczurki i słomkowym kapeluszu śpiewa przy gitarze piosenkę „Trudno jest przeżyć życie”. Pod sceną samotna licealistka pali jointa. Jest ubrana w romantyczny kostium w stylu zwanym „gothic lolita” – ma rozpiętą na tiurniurze spódnicę i koronkowy czepek nagłowie. Tę część wieczoru prowadzi pisarz o pseudonimie Con Isshow, po przetłumaczeniu „nieskończone teraz”. Jest czołowym japońskim ekspertem do spraw społecznych zachowań młodzieży, mimo -a może właśnie dlatego – że nie udało mu się skończyć studiów.

Zaczyna swoisty apel: – Podcinacze żył, podnieście rękę! Łykacze tabletek, podnieście rękę! Hikkomori, czyli ci, którzy nie wychodzicie z waszych pokojów, podnieście rękę! – a dzieci posłusznie wykonują polecenia. – Ci którzy próbowali shudan jihatsu, czyli zbiorowego samobójstwa, podnieście rękę! – w najdalszym kącie sali samotny chłopak w brązowym swetrze wstaje, a potem chowa się, jakby nie chciał ściągać na siebie uwagi.

Po jakimś czasie odnajduję go i wychodzimy razem z klubu. Ma niecałe 30 lat, nazywa się Toji i mieszka w Shizouka. Idziemy przez obskurną dzielnicę Shinjuku, labirynt pornoklubów i budek z makaronem. Dochodzimy wreszcie do chińskiej restauracji, znanej ze znakomitych pierogów, ulubionego miejsca spotkań tajwańskich gangsterów.

Sekta bez guru

Opowieść, jaką snuje Toji o swojej fascynacji samobójstwem, przypomina mi typową historię indoktrynacji w sekcie – z tą różnicą, że nie ma tu złowrogiego przywódcy, który przekonuje wyznawców, żeby zapisali mu swój ziemski majątek i wypili zatruty napój owocowy w południowoamerykańskiej dżungli. Toji opisuje całkiem beznamiętnym głosem, jak narastała w nim obsesja na punkcie internetowych czatów, uzależnienie przypominające inne nałogi. Równie dobrze mógłby recytować tablicę okresową pierwiastków. Na studiach ciekawiła go polityka i ekonomia, ale nie potrafił nawiązywać przyjaźni i podrywać kobiet. Kiedy skończył uczelnię w 1997 r. wciąż był prawiczkiem. Zaczął pracować jako akwizytor pożyczek dla małych firm. Nie lubił tej pracy i marzył, żeby ją rzucić. Wieczorami wracał do domu rodzinnego i surfował po sieci w tym samym pokoju, w którym mieszkał od dzieciństwa.

Był fanem Ayumi Hamasaki, drugorzędnej aktorki i gwiazdki pop, znanej ze starannie wystudiowanego erotyzmu i banalnych piosenek, które nagrywa pod tuzinem pseudonimów. Przez dwa lata odwiedzał regularnie jej internetowy fanklub i często udzielał się na forach, nie nawiązał jednak z nikim trwałej relacji. Czując się coraz gorzej, zaczął odwiedzać strony poświęcone samobójstwu.

– W pracy nie ukladało się dobrze i pomyślałem, że lepiej się zabić, niż pokazywać swoją durną osobę innym. Chciałem, żeby myśleli o mnie jak o dobrym człowieku, więc swoje uczucia trzymałem głęboko ukryte.

Rzucił co prawda pracę, znalazł nową, ale fascynacja samobójstwem rosła coraz bardziej. Podobała mu się myśl, żeby zabić się z innymi, choćby całkiem obcymi, bo brakowało mu odwagi: – Zaciekawiła mnie idea, żeby umrzeć z innymi, w bezbolesny sposób od zatrucia tlenkiem węgla. – Z początku odwiedzał strony poświęcone szukaniu towarzyszy samobójstwa tylko po 20 minut, chcąc ograniczyć kontakt z przygnębiającymi treściami, ale jednocześnie gnany był ciekawością, czy znajdzie pasującą mu grupę. Zaczął myśleć o sprawie pod kątem praktycznym. Miejsce musiało być nieodległe, zastanawiał się też, jaka jest optymalna wielkość grupy i czy uda się zdobyć dość pigułek, bowiem w Japonii nawet słabo działające środki narkotyczne są pod ścisłą kontrolą.

Dwa tygodnie po naszym pierwszym spotkaniu Toji wysłał mi esemesa, że zgadza się na drugą rozmowę. Jak pisał, jego plany posunęły się dalej. Wsiadłem w szybki pociąg do Hara, gdzie spotkaliśmy się na dworcu. Mówił przytomnie i bystro, ale jakby z drugiej strony przepaści, bez tych uśmiechów, modulacji i mimiki, która cechuje normalną konwersację.

Jako dziecko zbierał kolejowe rozkłady jazdy i wstawał wcześnie, aby robić zdjęcia pociągom przejeżdżającym przez miasto. Kiedy dorósł i dostał pierwszą pracę, jego rodzice powiedzieli mu, że jako chłopiec myślał o posadzie na kolei. Oczekiwali od niego, że zdobędzie jednak porządny zawód i kiedyś założy rodzinę.

– To takie bolesne – powiedział, wreszcie pokazując po raz pierwszy i jedyny jakieś uczucia. To, czego brakowało w jego życiu, jak sądził, to pasji. Gdyby ją miał, mógłby lekko przejść przez życie. Raz brał leki antydepresyjne, ale przestał, kiedy w jego szpitalu zmienił się lekarz i nowy wydał mu się odpychający.

– Według niego branie tych proszków to to samo, co zastrzyki insuliny dla cukrzyka. Ale ponieważ ludzie wokół niego tak nie myślą, jest zmuszony myśleć tak samo jak oni i trzymać się z dala od leków – wyjaśnił mi mój tłumacz.

Toji to osoba, której zamożne, podszyte coraz większą niepewnością, ale wciąż poddane rygorom społeczeństwo XXI-wiecznej Japonii nie może dać odpowiedniego miejsca. Tego samego dnia pojechaliśmy do jego mieszkania. Pokój, w którym mieszka od zawsze, miał nagie ściany, małe łóżko, półkę z książkami i nową konsolę PlayStation2 na podłodze. Jego siostra, która mieszka na parterze, nie ma chłopaka i nigdy nie wpuszcza brata do swojego pokoju.

Przez ten czas, który minął od naszego poprzedniego spotkania, odwiedzał ulubione strony dla samobójców dwa, trzy razy w tygodniu po około 10 minut. Kiedy się na nich loguje, jak opowiada, znika pustka i przygnębienie, widzi jasny cel swojego życia. Wkrótce, zapewnił, znajdzie towarzyszy równie poważnie myślących o śmierci, którzy przygarną go do grupy.
David Samuels
(C) David Samuels (Wylie Agency/Syndykat Autorów), tł. PB Tekst ukazał się w majowym numerze „The Atlantic Monthly”

12 myśli w temacie “Zbiorowe samobójstwo w Japonii – epidemia

  1. Gringo 23 lipca 2007 / 22:13

    No cóż… Japończycy nie są imho zbyt normalni 😛 Mają dziwne preferencje chyba we wszystkim – samochody, gry, filmy… generalnie we wszystkim 🙂

  2. remix666 21 września 2008 / 18:43

    samobojstwo jest dla mnie wyjsciem z sytuacji z ktorej
    nie widze innego.
    Nigdy bym nie ratowal samobojcy. Jest to ingerencja
    w prywatne sprawy.
    Zycie jest jak kazdy rodzaj biznesu musisz patrzec czy sie oplaca
    albo impreza, nie podoba sie to wychodze

  3. tutek555 10 grudnia 2008 / 13:06

    :/ pierw się chce umrzeć a gdy wiesz że to boli przchodzi cała ochota i narasta w tobie wina że musisz się męczyć jeszcze na tym świecie chociarz może dobrze mamy w domu ale czujemy uczucie które nie ma nazwy i to nas nakłania do samobojstwa przez dłuzszy czas jesli nie zostanie z tego wyciągnieta ta osoba to popełnia samobojstwo

  4. misha_kasparov 16 stycznia 2009 / 19:40

    Masz rację Tutek. Osobiście doświadczyłem niedawno coś jakby depresji. Trwało to zaledwie 4 dni, ale w życiu nie czułem się tak podle jak wtedy. Gdy sobie myślę, że to uczucie mogło trwać dłużej, to dochodzę do wniosku, że chyba jednak potrafię zrozumieć niektórych, którzy chcą skończyć swój żywot, a nam ich decyzja wydaje się całkiem bezpodstawna. W okresie takiej właśnie depresji, człowiek myśli całkiem innymi kategoriami-nie ma to wiele wspólnego z ogólnie rozumianym normalnym rozumowaniem.

  5. yoshi 24 stycznia 2009 / 10:11

    Ten ktory mysli na powaznie o samobojstwie, to tak naprawde bardzo tego nie chce, chce zyc, ale nie potrafi, nie widzi sensu, czesto chce „dac odpoczac” innym od siebie i nie obciazac ich swoim samopoczuciem, nie zdajac sobie sprawy ze tak naprawde ten stan dotyczy tylko jego samego.. warto takiemu czlowiekowi to uzmyslowic, sa 100 sposobow .

  6. kermi88 19 lutego 2009 / 07:13

    to straszna jak te osoby dramatycznie proszą o pomoc!!! czy żyjemy już tak mocno zwyrodniałym świecie, że nie widzimy potrzeb innych…!

  7. xardupa 30 czerwca 2013 / 00:24

    Też planuję samobójstwo. Szkoda że w Polsce nie ma takich zbiorowych samobójstw. Nie będę dłużej żyć w tym obleśnym ciele. Tylko rodzina wydaje się być przeszkodą, ale trudno – będą musieli to jakoś znieść. Mam nadzieję że jest coś po śmierci. Czasem marzę sobie jak reinkarnuję się w nowym, lepszym organiźnie.

    • Huzarus 1 lipca 2013 / 13:48

      Obleśne ciało może być powodem do targnięcia się na życie?

      • xardupa 2 lipca 2013 / 19:47

        A nie może? To chyba jeden z lepszych powodów.

    • J 27 lipca 2020 / 02:10

      Hej ja też marzę o śmierci …odezwij się

      • J 27 lipca 2020 / 02:12

        Sorry żartowałem.

  8. syrius 14 lipca 2017 / 10:49

    Samobójstwo w chrzescijaństwie jest grzechem ? bzdura,gdyz oni tak naprawdę nie mają w sobie żadnej wiary a ich modlitwy to wyłącznie jałowy bełkot !!
    Ktoś kto ma w sobie prawdziwą wiarę nie boi się śmierci gdyż ufa w lepszą poza śmiertelną przyszłość.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.