Źródło: Rzeczpospolita: Zbyt krzywe zwierciadło
15.02.2007
Styl pisania o Polsce, do jakiego powoli przyzwyczajają się niemieckie gazety, powinien zaniepokoić nie tylko rząd, ale i opozycję. Niedobre stereotypy na temat naszego kraju i przyzwyczajenie, że w razie konfliktu zawsze winna jest Polska, za Odrą mogą trwać znacznie dłużej niż rządy braci Kaczyńskich – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Relacje niemieckich gazet dotyczące naszego kraju przypominają raporty z ponurych środkowoazjatyckich dyktatur postsowieckich. Oto przegląd z ostatniego tygodnia. „Die Welt” zarzuca polskim władzom „politykę rodem z komunizmu”. „Obojętność ma czasami dobre strony” – pisze komentator „Die Welt” Jacques Schuster, który dodaje: „Co za szczęście, że większość Niemców nie interesuje się Polską, bo gdyby dokładniej przyjrzeli się sąsiadowi, wydaliby prawdopodobnie okrzyk przerażenia”. Niemiecki publicysta uważa, że Kaczyńskim forsującym lustrację nie chodzi tylko o zlikwidowanie dawnych układów, ale o zemstę na kolegach z „Solidarności”.
Wylicza grzechy rządu: już drugi rok blokuje pieniądze dla niemiecko-polskiej wymiany młodzieży, uparcie nie odpowiada na ofertę Angeli Merkel, która usiłuje gazociąg północny uczynić znośnym dla Polski, pielęgnuje też nienawiść do Niemców. Skutki są opłakane: Polska przestaje być poważnie traktowanym partnerem. A Niemcy? Muszą czekać, aż ich sąsiad się opamięta.
W podobnych duchu pisze „Sueddeutsche Zeitung” – stosunki z sąsiadami zostały zdominowane przez spory o przeszłość, czego przejawem są „trudne do zrozumienia” ataki na Niemców. Korespondent dziennika w Polsce Thomas Urban wyjaśnia, że Kaczyńscy zarzucają Niemcom rewizjonizm historyczny, a Rosji – odrodzenie radzieckiego imperializmu. „W Berlinie nikt nie jest w stanie zrozumieć tych zarzutów, ponieważ odpowiedzialności Republiki Federalnej za skutki drugiej wojny światowej nie kwestionuje żadna poważna siła polityczna, nawet Związek Wypędzonych” – podkreśla.
Tygodnik „Der Spiegel” przepytuje Władysława Bartoszewskiego i w rozmowę wplata tezę, że bracia Kaczyńscy są „opętani ideą walki przeciwko komunistycznym układom, która to walka dzieli kraj”.
I wreszcie „Tagesspiegel”: niemieccy politycy nie powinni dłużej milczeć ani wobec reakcyjnych wypowiedzi i zachowań w Niemczech, ani wobec nonsensownych propozycji płynących z Polski – apeluje i przestrzega: „stosowana przez Niemców dżentelmeńska maniera milczenia oznacza w rzeczywistości tolerowanie powrotu do nacjonalistycznych wzorów myślenia”.
Polska wina
Polscy komentatorzy smętnie na to kiwają głowami i utyskują, jak bardzo niedobre efekty dla wizerunku Polski przynosi polityka braci Kaczyńskich. Czy naprawdę wszystko da się usprawiedliwić kiksami obecnej koalicji?
O błędach tych „Rzeczpospolita” pisała nieraz. Echa słynnej sprawy „dziadka Tuska” w kampanii wyborczej, zbyt nerwowa reakcja na karykatury kartofli czy niezręczna krytyka obecności prezydenta Koehlera na zjeździe ziomkostw – wszystko to boleśnie dotknęło Niemców.
Minister Fotyga powinna pewnie rozróżniać traktaty polsko-niemieckie, ale trzeba też zaznaczyć, że jedną pomyłkę z porannej rozmowy radiowej w wielu niemieckich mediach wykreowano na tezę, że oto Polacy chcą zakwestionować granice na Odrze i Nysie.
Do spisu win Polaków dopisywano również inne. Krytyczne wypowiedzi członków polskiego rządu o wystawie Eriki Steinbach wywołały neurotyczną reakcję niemieckiej prasy. A to już nad Wisłą może budzić uzasadnione obawy.
Polski rząd miał prawo krytykować wystawę, która wprowadza do debaty o losie Niemców niepokojące porównania – powojenne deportacje ludności niemieckiej z Polski zestawia się z masakrą Ormian przez Turków.
W podobnie nieuczciwy sposób nadinterpretowano uwagi polskiej szefowej dyplomacji o drastycznych przypadkach, gdy urzędnicy z Jugendamtów zabraniali rodzicom z mieszanych polsko-niemieckich małżeństw rozmawiać z dziećmi po polsku. Śmiem twierdzić, że w podobnie nieprzychylnym stylu niemieckie media nie piszą o żadnym innym swoim sąsiedzie.
Nierówne boki trójkąta
– Nie ma tygodnia bez antyniemieckiej tyrady – głosi wszem i wobec „Der Spiegel”. Problem w tym, że coraz częściej każda polemika z niemieckim punktem widzenia bywa uznawana za przejaw antygermańskich fobii.
Raz po raz obracamy się zatem w dziwnym trójkącie akcji i reakcji. Jeden bok tego trójkąta stanowią – niekiedy niezręczne, a niekiedy odnoszące się do realnych problemów – wypowiedzi polskich polityków. Drugi bok to reakcje niemieckich polityków i gazet. Wreszcie jako trzeci bok – reakcje na takie spory polskiej opozycji i mediów. W proporcjach tego trójkąta nie ma równowagi. W Niemczech zarówno politycy, jak i media głoszą niemal powszechnie, że wszystkie problemy są wyłączną winą polskiego rządu.
Podobne treści można wyczytać w „Gazecie Wyborczej” czy „Polityce”, gdzie zbagatelizowano na przykład postulat zamknięcia kwestii własnościowych aneksem do traktatu z 1991 r., a wystawę pani Steinbach uznano za „gazetkę ścienną”.
W Niemczech lewica i prawica prowadzą wspólną politykę zagraniczną uzgodnioną w ramach wielkiej koalicji. Jej dogmaty w kwestiach polsko-niemieckich popierają zgodnie niemal wszystkie media. A w Polsce trwa propagandowa wojna na śmierć i życie między PiS a PO oraz obozem liberalnym w mediach. To osłabia skuteczność naszej polityki zagranicznej. Nietrudno zgadnąć, że pozycja Niemiec jest zatem o wiele lepsza niż Polski.
W niemieckich gazetach rzadko można znaleźć dociekliwe analizy na temat taktyki Eriki Steinbach, niesmak po kartoflanych karykaturach czy choćby polskie argumenty przeciw rurze pod Bałtykiem.
Trzeba przyznać, że niekiedy dzienniki z RFN usiłują wskazać problemy po obu stronach, ale ich waga rzadko bywa równa. Przywołajmy jeszcze raz publikację „Tagesspiegla”, wzywającego, by nie milczeć ani wobec przejawów szowinizmu w Niemczech, ani wobec retoryki antyniemieckiej w Polsce. Jednak podczas gdy za przykład niedobrych relacji z Polską podaje się obraźliwy dla Polaków transparent, który pojawił się na finałowym meczu piłki ręcznej w Kolonii, to po drugiej stronie na ławie oskarżonych sadza się polski rząd z premierem Kaczyńskim jako naczelnym podżegaczem.
Etykietki i polskie kiksy
Powtórzmy zatem raz jeszcze. Polskę i Niemcy dzielą trzy kwestie sporne: kwestia rury bałtyckiej, kwestia sposobu zamknięcia ewentualnych roszczeń ludzi w rodzaju Rudiego Pawelki i kwestia kształtu Centrum przeciw Wypędzeniom. We wszystkich tych sprawach niemieccy dyplomaci i media udowadniają Polakom, że w żadnym razie nie naruszy to polskich interesów. Ale gdy Polacy mają wątpliwości, to zbyt prędko pojawia się zniecierpliwienie i oburzenie.
Niemieckie gazety dziwią się, dlaczego Polska nie chce zadowolić się dostępem do rurociągu. Dlaczego Polaków nie satysfakcjonuje deklaracja, że ekspozycja w Centrum nie będzie tworzyć historii na nowo? W kwestii pozwów Rudiego Pawelki powinniśmy zapomnieć o nowelizacji traktatu i uznać, że sprawę zamyka deklaracja o tym, iż na forum międzynarodowym rząd RFN będzie występować przeciw pozwom. A kto tego nie akceptuje, szybko otrzymuje deprecjonującą etykietkę.
Bo kogo niepokoi Erika Steinbach, ten „kopiuje resentymenty z lat PRL”, kto nie chce bałtyckiej rury, ten wykazuje chorobliwą nieufność wobec niemieckich intencji, a kto chce uzupełniania traktatu z 1991 roku o aneks zamykający kwestie własnościowe, ten chce wywrócić do góry nogami fundamenty stosunków między naszymi krajami.
Teraz wystarczy już tylko do każdej z tych kwestii dokleić jakiś polski kiks i już można poczuć się zwolnionym z analizy. W sprawie wystawy Steinbach wystarczy nagłośnić rządowe naciski na wycofanie polskich eksponatów, a w kwestii rury – pooburzać się na porównanie rury do paktu Ribbentrop-Mołotow.
Jeśli jednak polemika z takimi poglądami w Berlinie nie jest uważana za równouprawniony pogląd, ale za przejaw antyniemieckiej fobii – to mamy problem.
Wilcze prawa opozycji
Prawem opozycji jest pokazywanie, że rząd Kaczyńskiego w relacjach z Niemcami nie może na ostrzu noża stawiać zbyt wielu kwestii, a jeśli już to czyni, to nie powinien popełniać szkolnych błędów.
Czy jednak wśród oponentów rządu ma to usprawiedliwiać brak refleksji na temat tonu, w jakim niemiecka prasa zwykła pisać o Polsce? Opozycja powinna też reagować, gdy w Berlinie głosi się tezę, że niedemokratyczny rząd Kaczyńskich używa antygermańskiej ideologii jako głównego elementu swojej propagandy. Dlaczego publicyści utożsamiani z Platformą Obywatelską milczą, gdy na łamach „FAZ” politykę historyczną i np. Muzeum Powstania Warszawskiego przedstawia się jako narzędzie kreowania wrogości wobec Niemców. Tezy, że lustracja miała w Polsce upokorzyć konkurencyjne wobec PiS solidarnościowe elity i zniszczyć Kościół, brzmią równie absurdalnie. Dlaczego sympatyzujący z PO analitycy nie przypomną, że działacze postkomunistycznej PDS głoszą podobne tezy: lustracja w byłej NRD została zaplanowana po to, by upokorzyć elity Ossi dla uzyskania pełnej dominacji Wessi.
Przykro pisać, ale polscy politycy opozycyjni pozwalają sobie na ton krytyki wobec rządu w stylu, jaki nigdy nie pojawia się u niemieckich polityków opozycji. Tym bardziej przykro, że w niemal wszystkich kluczowych sprawach PO zajmuje podobne stanowisko jak PiS. Sygnalizował to choćby Bronisław Komorowski w czasie swojej wizyty w Berlinie w październiku zeszłego roku.
Gdy jednak tematem wypowiedzi staje się kryzys w stosunkach polsko-niemieckich, politycy opozycji z niezwykłą łatwością akceptują tezę, że jedynymi winowajcami są bracia Kaczyńscy.
Stereotyp, że wina leży zawsze po polskiej stronie, może zakorzenić się w niemieckim myśleniu na długo. I przetrwać nawet, gdy do władzy dojdzie opozycja. A wtedy to politycy obecnej opozycji zderzą się ze stereotypami, które dziś nazbyt często tolerują.
Piotr Semka