Prawa obywatelskie dla zwierząt

Matthew Hiasl Pan wzbudza w Austrii coraz większe emocje. Jego sprawę rozpatrywały dwukrotnie austriackie sądy, a teraz zajmie się nią Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.

Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie to, że Matthew jest szympansem, a sprawa dotyczy nadania mu praw osoby. Zwierzę wiele w swoim życiu wycierpiało. W 1982 roku zostało nielegalnie przewiezione z Sierra Leone do laboratorium pod Wiedniem, gdzie naukowcy prowadzili na nim badania medyczne. Po odnalezieniu przez celników szympans został przeniesiony do schroniska dla zwierząt. Placówka ma jednak być zamknięta, a szympansowi grozi powrót do laboratorium. Za małpą ujęli się obrońcy praw zwierząt. Paula Stibbe, brytyjska nauczycielka, zwróciła się do sądu z wnioskiem o uznanie jej za prawną opiekunkę zwierzęcia. Wcześniej jednak trzeba uznać szympansa za osobę. „Każdy, kto go pozna, przekona się, że jest on osobą” – stwierdziła Stibbe na łamach „The London Evening Standard”. Austriackie sądy dwóch instancji odrzuciły jednak jej wniosek.

Czy słusznie? Prof. Piotr Winczorek, konstytucjonalista, uważa sprawę za niepoważną. – Należy utrzymać rozdział praw ludzi od praw zwierząt – mówi „Rzeczpospolitej”. – Nadanie zwierzęciu statusu osoby pociąga za sobą poważne konsekwencje cywilnoprawne, a nie chcemy chyba zobaczyć małp w roli powodów w procesach sądowych. Sceptyczny wobec inicjatywy austriackich aktywistów jest również Piotr Jaworski z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami: – Należy raczej wzmocnić egzekwowanie przepisów już istniejących, niż otwierać trudne problemy z zakresu etyki i filozofii prawa.

Austriaccy obrońcy szympansa złożyli jednak apelację do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Zgodził się on na wstępne przesłuchanie w tej sprawie i zbadanie, czy szympansom można przyznać status prawny zarezerwowany dotychczas dla ludzi. Kwestię praw osobowych małp poruszyła niedawno także hiszpańska lewica. Pod koniec czerwca jedna z komisji hiszpańskiego parlamentu postulowała nadanie szympansom praw do życia, wolności osobistej i wolności od tortur. Projekt ma poparcie partii rządzącej z premierem Jose Luisem Zapatero na czele.

Rzeczpospolita: Obywatel szympans
Bartłomiej Radziejewski 05-08-2008,

Lewica niszczy społeczeństwo

Wpływowi XX-wieczni ideologowie lewicowi głosili program przebudowy świata nie poprzez politykę, ale poprzez kulturę. Ostatnie przemiany cywilizacyjne nie są więc wcale nieodpartą konsekwencją logiki dziejów

Jan Paweł II w książce „Przekroczyć próg nadziei” pisał, że dziś toczy się bój o duszę tego świata. Precyzował, że miejscami szczególnie zażartego konfliktu, zdaniem papieża, są „nowożytne areopagi”: „Areopagi te to świat nauki, kultury, środków przekazu; są to środowiska elit intelektualnych, środowiska pisarzy i artystów”.

Papieska diagnoza uznająca prymat kultury nad polityką znakomicie koresponduje z tezami wielu współczesnych politologów i psychologów społecznych, którzy piszą o wyższości władzy kulturowej nad władzą polityczną. Dzisiaj Hollywood czy CNN wywierają większy wpływ na Amerykanów niż Senat czy Izba Reprezentantów. Coraz rzadziej wyobraźnię zbiorową poruszają politycy, a coraz częściej gwiazdy mediów. To właśnie trendy kulturowe i obyczajowe lansowane przez środki masowego przekazu w największym stopniu zmieniają oblicze cywilizacji.

W jakim kierunku podążają owe zmiany? Jan Paweł II nie miał powodów do zadowolenia. Wielokrotnie pisał, że martwi go postępująca, zwłaszcza w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej, sekularyzacja i dechrystianizacja. Ubolewał nad kryzysem rodziny, zapaścią demograficzną i upadkiem tradycyjnych wartości. Nad podniesieniem aborcji, eutanazji czy związków jednopłciowych do rangi normy.

Symptomy owych przemian cywilizacyjnych można wymieniać jeszcze długo – jednak zasadnicze w tym kontekście wydaje się pytanie: czy przemiany te są wynikiem bezosobowych procesów kulturowych, czyli wynikają z obiektywnej logiki dziejów, czy też są rezultatem świadomych strategii człowieka? Odpowiedź, jaką najczęściej słyszy się w mediach, brzmi: „świat zmierza w tym kierunku”, „taka jest już kolej rzeczy”, „ludzkość dojrzewa i wyzwala się z dawnych ograniczeń” itp.

Jan Paweł II miał na ten temat nieco inne zdanie. Pisząc o wspomnianej wojnie o duszę świata, precyzował: „Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim (w świecie) obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna potężna antyewangelizacja, która ma też swoje środki i swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji”. Siły antyewangelizacji, zdaniem papieża, jako swoje strategiczne punkty oddziaływania wybrały „nowożytne areopagi”.

Czy Jan Paweł II nie przesadzał, pisząc o potężnych siłach dysponujących ogromnymi środkami i programami, by walczyć z chrześcijaństwem? Moglibyśmy uznać tę diagnozę za przejaw spiskowej teorii dziejów, gdybyśmy nie znali strategii wpływowych XX-wiecznych ideologów lewicowych, którzy głosili program przebudowania świata nie poprzez politykę, ale poprzez kulturę. Żeby poznać ich założenia, musimy się cofnąć o niemal 100 lat.

Długi marsz przez instytucje

Na początku ubiegłego stulecia klasa robotnicza nie spełniła nadziei, jakie pokładali w niej przywódcy światowego komunizmu. Robotnicy rosyjscy nie wsparli masowo rewolucji bolszewickiej, dlatego Sowieci musieli utrzymywać władzę, stosując terror. Robotnicy polscy nie przyłączyli się do Armii Czerwonej, kiedy ta maszerowała na Warszawę, ale bronili swej burżuazyjnej ojczyzny przed komunistami. Robotnicy francuscy, angielscy czy niemieccy byli, z nielicznymi wyjątkami, mało zainteresowani rewolucją socjalistyczną.

Dlaczego masy pracujące nie poparły partii, która miała przynieść im wyzwolenie z ucisku? Ponieważ miały fałszywą świadomość, brzmiała klasyczna odpowiedź marksistowska. Dlaczego jednak miały fałszywą świadomość? Odpowiedzi na to pytanie udzielił jeden z przywódców włoskiej partii komunistycznej w okresie międzywojennym, filozof Antonio Gramsci. Jego zdaniem robotnicy nie mogli rozpoznać swojego prawdziwego interesu klasowego, ponieważ ich dusze przesiąknięte były ideami chrześcijaństwa. Według niego rewolucja komunistyczna mogła udać się w Rosji, ponieważ na Wschodzie państwo było wszystkim. Dlatego bolszewicy, przejmując władzę w państwie, mogli wprowadzić ustrój komunistyczny. Na Zachodzie jednak sytuacja wyglądała inaczej: tam państwo nie było wszechmocne, gdyż istniała „mocna struktura społeczeństwa obywatelskiego”. Dlatego w społeczeństwach zachodnich należało – zdaniem Gramsciego – wybrać inną strategię: nastawić się na „długi marsz przez instytucje”.

Włoski marksista kreślił następujący plan działania: trzeba przejmować i przekształcać szkoły, uczelnie, czasopisma, gazety, teatr, kino, sztukę. Należy opanować ośrodki opiniotwórcze (owe „nowożytne areopagi”) po to, by zmienić dominującą kulturę, a przede wszystkim wyrugować z niej wpływy chrześcijaństwa. Formowany przez nową kulturę człowiek przyszłości, wyzwolony od miazmatów religii, miał zostać tak ukształtowany, by sam, bez przymusu państwa, przyjął komunistyczne postulaty jako swoje.

Gramsci uważał, że pierwszoplanowym zadaniem lewicy nie jest zdobycie władzy i zmiana ustroju, bo przy panującej na Zachodzie mentalności i strukturze społecznej nie ma ona szans na długie utrzymanie się. Głównym celem jest więc zmiana świadomości zbiorowej w ten sposób, aby władza sama dostała się w ręce lewicy. Był to oczywiście projekt długofalowy, rozpisany na dziesiątki lat. Stanowił także odwrócenie strategii Lenina, który – używając żargonu marksistowskiego – twierdził, że najpierw trzeba zdobyć „bazę” (czyli środki produkcji), a potem można dokonywać zmian w „nadbudowie” (czyli w kulturze).

Seks dla lepszego jutra

Podobne poglądy prezentował węgierski filozof komunistyczny György Lukacs. On także uważał, że marksizm będzie się mógł zakorzenić w duszy człowieka Zachodu dopiero wówczas, gdy wyrugowane zostanie stamtąd chrześcijaństwo.

Kiedy na Węgrzech wybuchła rewolucja komunistyczna pod wodzą Beli Kuna, Lukacs został mianowany ministrem kultury. Wprowadzał wówczas w życie swe, jak sam je nazywał, „demoniczne idee”. „Jedyne rozwiązanie widziałem w rewolucyjnej destrukcji społeczeństwa“ – wspominał.

Jednym z głównych obiektów ataku Lukacsa była rodzina, którą uważał za fundament chrześcijaństwa i cywilizacji zachodniej. Dlatego celem jego działalności w rządzie Kuna było zniszczenie tradycyjnej rodziny. W tym celu wprowadził do szkół program edukacji seksualnej, w ramach którego uczono, że monogamiczne małżeństwo jest przeżytkiem, promowano „wolną miłość”, czyli rozwiązłość płciową, a także atakowano chrześcijaństwo jako religię zakazującą człowiekowi doznawania rozkoszy.

To właśnie w tamtych czasach powstało określenie „rewolucja seksualna”. To nieprawda, że narodziło się ono wśród amerykańskich hipisów, dzieci kwiatów w epoce Woodstock. Jako pierwszy sformułowanie to zaczął propagować po I wojnie światowej działacz komunistyczny i psychoanalityk Wilhelm Reich, który założył w Wiedniu Socjalistyczne Towarzystwo Konsultacji i Badań Seksuologicznych, a w Berlinie Niemieckie Towarzystwo Proletariackiej Polityki Seksualnej. Opracowany wówczas przez niego program proletariackiej edukacji seksualnej (tzw. prol-sex) zakładał zachęcanie młodzieży do masturbowania się czy tworzenie domów publicznych dla dorastających chłopców.

W swojej pracy „Psychologia masowa faszyzmu” Reich pisał, że źródłem powstania faszyzmu jest tłumienie popędu seksualnego, za co odpowiedzialna jest represyjna kultura chrześcijańska ze swoją ideą monogamicznego małżeństwa. Po to więc, by nigdy więcej nie pojawił się faszyzm, należy zniszczyć tradycyjny model rodziny i zastąpić go „wolną miłością”. Reich głosił, że po rewolucji francuskiej, która przyniosła wyzwolenie polityczne, i bolszewickiej, która przyniosła wyzwolenie społeczne, należy doprowadzić do trzeciej rewolucji – seksualnej, która przyniesie wyzwolenie obyczajowe.

Jaki jednak związek istnieje między owymi działaczami komunistycznymi, którzy głosili swe poglądy w okresie międzywojennym, a czasami współczesnymi? Otóż wspomniany Wilhelm Reich wyemigrował po II wojnie światowej do Stanów Zjednoczonych, gdzie nie tylko zapoczątkował modę na psychoanalizę wśród amerykańskich elit umysłowych, lecz także znalazł podatny grunt dla głoszenia swych haseł o „rewolucji seksualnej”. Dla zbuntowanej młodzieży w 1968 roku był jednym z głównych idoli. Koszulki z jego podobizną noszono obok wizerunków Marksa i Mao.

Reich związany był również z niezwykle wpływowym środowiskiem tzw. Szkoły Frankfurckiej. W 1923 roku wspomniany już György Lukacs wraz z niemieckimi komunistami założył na Uniwersytecie we Frankfurcie Instytut Marksizmu, którego pierwowzorem był moskiewski Instytut Marksa-Engelsa. Z czasem zmienił on nazwę na Instytut Badań Społecznych, ale do historii wszedł pod nazwą Szkoły Frankfurckiej. Kiedy do władzy w Niemczech doszedł Hitler, większość liderów tego środowiska wyemigrowała do USA, gdzie zajęła ważne miejsce w amerykańskim życiu akademickim. Do najbardziej prominentnych przedstawicieli tej formacji należeli m.in. Max Horkheimer, Theodore Adorno czy Herbert Marcuse – później główny ideolog rewolty młodzieżowej 1968 roku.

Przedstawiciele Szkoły Frankfurckiej przejęli od Gramsciego koncepcję „długiego marszu przez instytucje”To kultura, a nie polityka, miała się stać głównym narzędziem przebudowy społecznej.

Szkoła Frankfurcka była laboratorium myśli nowej lewicy. Przejęła od starej lewicy marksistowskie schematy myślenia i przełożyła je na pojęcia kulturowe. Przede wszystkim zastąpiła determinizm ekonomiczny determinizmem kulturowym. Dokonała też zasadniczych zmian w ideologii – ponieważ robotnicy nie sprawdzili się jako awangarda socjalizmu, gdyż zbyt często opowiadali się po stronie kapitalistów lub chrześcijaństwa, w roli „uciśnionego proletariusza” zaczęto więc obsadzać nowe grupy społeczne: młodzież (zwłaszcza podczas wydarzeń w 1968 roku), kobiety (stąd ideologia feministyczna i gender studies), homoseksualistów (rozkwit lobby gejowskiego) itd. Ostatnio coraz częściej w roli prześladowanej ofiary, którą trzeba wyzwolić z kapitalistycznego ucisku, obsadzana jest… Matka Ziemia.

Nie zmienił się natomiast sposób działania nowej lewicy, którym jest podkopanie chrześcijańskich fundamentów naszej cywilizacji. Temu służy wypracowana przez Szkołę Frankfurcką tzw. teoria krytyczna. Ta rozpowszechniona dziś na uniwersytetach zachodnich teoria mówi o tym, że kultura zachodnia odpowiedzialna jest za pojawienie się największych bolączek współczesnego świata: imperializmu, rasizmu, nazizmu, faszyzmu, antysemityzmu, seksizmu, ksenofobii, homofobii i innych plag społecznych. Na ławie oskarżonych posadzone zostają: chrześcijaństwo – jako źródło wykluczenia, patriarchalna rodzina – jako miejsce formowania się osobowości autorytarnych, tradycja – jako przyczyna zacofania, moralność – jako przeszkoda dla samorealizacji, kapitalizm – jako forma wyzysku człowieka, patriotyzm – jako rozsadnik nietolerancji itd.

Skutki tego typu myślenia obserwujemy dziś na Zachodzie na każdym kroku – w programach edukacyjnych, w ofercie mediów, w nowym ustawodawstwie itp. Można oczywiście tłumaczyć to bezosobowymi i nieuchronnymi procesami cywilizacyjnymi. Zaprzeczają temu jednak wypowiedzi przedstawicieli pokolenia ’68, którzy od lat są głównymi rzecznikami kulturowej rewolucji.

Jeden z nich, Charles Reich, pisał w swym programowym tekście z 1970 roku: „Nadchodzi rewolucja. Nie będzie podobna do rewolucji z przeszłości. Będzie zapoczątkowana przez jednostkę i kulturę; zmieni strukturę polityczną dopiero w końcowym akcie. Nie będzie wymagała przemocy, aby osiągnąć sukces, i nie będzie się jej można skutecznie oprzeć przemocą. Rozprzestrzenia się ona teraz z zaskakującą gwałtownością i już nasze prawa, instytucje, struktury społeczne zmieniają się w wyniku jej działania… To jest rewolucja nowej generacji”. O „rewolucji nowej generacji” pisał też wprost guru pokolenia ’68 Herbert Marcuse: „tradycyjna idea rewolucji i tradycyjna strategia rewolucji skończyły się… To, co musimy przeprowadzić, jest rodzajem rozbijającej, rozproszonej dezintegracji systemu”. Według niego na ruinach starego porządku powstać powinien nowy twór – „społeczeństwo permisywne”.

Podobnym językiem mówi dziś w Polsce środowisko „Krytyki Politycznej”, które także głosi hasło przemodelowania mentalności społecznej przez kulturę i nastawia się na długofalowe działania. Przedstawiciele tej formacji ubolewają, że nasz kraj nie wszedł jeszcze w tę fazę rozwoju, którą państwa zachodnioeuropejskie mają już za sobą.

Uczcie się od Amerykanów

Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z potęgi kultury. Często podkreślał, że naród polski mógł przetrwać ponad 120 lat bez własnego państwa właśnie dzięki niej. Dlatego nie ograniczał się jedynie do diagnozy, że na świecie trwa dziś swoisty Kulturkampf, ale zachęcał chrześcijan, by brali udział w batalii o przyszły kształt cywilizacji.

Wydaje się, że na to wyzwanie współczesności lepiej potrafią dziś odpowiadać chrześcijanie w USA niż w Europie Zachodniej. Oba te miejsca podlegają silnej presji sekularyzacyjnej, ale ludzie wierzący w Ameryce potrafią stworzyć dla niej alternatywę w przestrzeni publicznej. Religia nadal zachowuje tam żywotność, a nawet potrafi przechodzić do ofensywy, co na zachodzie Europy jest nie do pomyślenia.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu jest prawidłowe rozpoznanie przez amerykańskich chrześcijan charakteru starcia kulturowego. Liderzy środowisk katolickich i protestanckich w USA mówią wprost, że główna linia starcia cywilizacyjnego przebiega dziś przez redakcje, sądy, szkoły i uniwersytety, a stawką w toczącym się konflikcie jest nie tylko oblicze mediów, kształt prawa czy sposób edukacji, ale przyszłość chrześcijaństwa. Dlatego tak wiele wierzących osób angażuje swoje środki, czas i energię, by budować i wspierać nowe instytucje w dziedzinie edukacji, prawa i mediów. Przykładem może być choćby znany miliarder Tom Monaghan, który stworzył sieć szkół katolickich, a jego okrętem flagowym jest wybudowany od podstaw uniwersytet Ave Maria w Naples na Florydzie. Polska znajduje się dziś w pewnym rozdwojeniu: z jednej strony należy do Unii Europejskiej, ale z drugiej – jeśli chodzi o sprawy religijne, obyczajowe czy kulturowe – bliżej jest jej do USA niż do większości krajów UE. Otwarte pozostaje pytanie: czy weźmiemy przykład ze Stanów Zjednoczonych, czy z Europy Zachodniej?

Ojciec Maciej Zięba posiada w swym archiwum aż sześć listów od Jana Pawła II, w których papież zachęca do szukania inspiracji u Amerykanów. W jednym z nich (w grudniu 1993 r.) pisał: „Takie czasy nastały, że w wyciąganiu Polaków z aktualnego »poplątania« pomagają Amerykanie. Dzieje się to nie po raz pierwszy, ale tym razem ci bracia zza oceanu uczą nas lepiej rozumieć to, co my sami powinniśmy lepiej rozumieć od nich. Ale co poradzić, skoro nasze »lewicowo-laickie« rozumienie zostało »nawiedzone« przez mit »absolutu europejskiego«”.

Między Polską a USA istnieje wiele różnic, które uniemożliwiają skopiowanie modelu amerykańskiego – nie ma u nas prawdziwej wolności gospodarczej, zamożnego społeczeństwa, silnej klasy średniej czy tradycji mecenatu prywatnego. Według o. Zięby polscy chrześcijanie mogą się jednak uczyć od amerykańskich kolegów oddolnej samoorganizacji, godzenia wiary z nowoczesnością czy zaangażowania w sferę publiczną, by być słyszalnym na „nowożytnych areopagach”.

Jednym z fundamentów cywilizacji chrześcijańskiej jest pojęcie wolnej woli. Zakłada ono, że nie ma nieubłaganych konieczności dziejowych, które zmuszałyby nas do wyrzeczenia się Boga i dechrystianizacji. Wszystko zależy więc od wolnej woli człowieka. Od osobistych wyborów poszczególnych ludzi.

Źródło : Rzeczpospolita: Kto zdobędzie nowożytne areopagi?
Grzegorz Górny 09-05-2008

Socjaliści z PO

Przeciętna składka zdrowotna pracownika wynosi 275 złotych co miesiąc, przeciętnie każdy Polak (od noworodka do starca) z prywatnej kieszeni wydaje dodatkowo na leczenie ponad 520 zł rocznie. Przeciętnie system, według którego funkcjonuje ochrona zdrowia, obowiązuje… trzy – cztery lata, a potem następuje zasadnicza zmiana.

Służba zdrowia jakoś nie ma szczęścia do reform i reformatorów. Każdy kolejny minister zdrowia zaczyna swoje urzędowanie od krytykowania poprzednika. Być może rację mają ci, którzy zwracają uwagę, że to konsekwencja braku na listach osób najbardziej wpływowych w ochronie zdrowia ekonomistów.

Przykład projektu o dobrowolnych składkach autorstwa PO pokazuje, że nawet połączenie doświadczenia polityków i ekonomistów nie zawsze daje efekt. Można w nim znaleźć zapis, by na żądanie pacjenta osoby wykonujące zawód medyczny, udzielające świadczeń zdrowotnych nie podawały pacjentowi informacji o jego stanie zdrowia, rozpoznaniu, proponowanych oraz możliwych metodach diagnostycznych, leczniczych, dających się przewidzieć następstwach ich zastosowania albo zaniechania. Trzeba czytać, panie i panowie posłowie, co się proponuje.

Źródło : Rzeczpospolita: Zdrowie dalekie od rozsądku
Aleksandra Fandrejewska 21-01-2008,

Nowa Lewica czyli środowisko „Krytyki Politycznej”

Dzieła Lenina traktują ze śmiertelną powagą i liczą, że nie narażą się tym na śmieszność. O postkomunistach mówią: „nie nasz cyrk, nie nasze małpy”. Mają średnio niewiele ponad 20 lat, wytyczone ścieżki kariery oraz własne pismo – „Krytykę Polityczną”

Droga, którą codziennie pokonują, uzmysławia im, jak wiele jeszcze jest do zrobienia. Żeby wejść do lokalu „Krytyki Politycznej” na pierwszym piętrze budynku przy Chmielnej w Warszawie, muszą minąć kilka par drzwi ze znakami „K+M+B”. W kamienicy, której front wypełniają drogie butiki, wiekowi lokatorzy manifestują przywiązanie do starego porządku. Nowa lewica rodzi się tam, gdzie konserwatyzm i liberalizm demonstrują dziś swoją obecność.

W przestronnym wnętrzu zamienili 60-metrowy salon w salę konferencyjną z wysięgnikami do kamer. Nowe czasy potrzebują nowych technologii. Podczas spotkań, a spotykają się tu wszyscy ze wszystkimi, tłok na korytarzach tworzy atmosferę. Tyle o bazie. W pokoiku Sławomira Sierakowskiego rodzi się nadbudowa. Redaktor naczelny „Krytyki Politycznej”, przypalając papierosa, mówi: – Celem jest stworzenie formacji lewicowej z prawdziwego zdarzenia. Przez oddziaływanie intelektualne we wszystkich sferach życia publicznego: w kulturze, filozoficznych sporach i ekonomii.

Doktoranci rewolucji

Założyciel „Krytyki” ma 27 lat, gładko zaczesane włosy i wyraziste poglądy. W chwilach wolnych pisze doktorat o politycznych implikacjach współczesnej filozofii francuskiej. A wszystko to pośród rozłożonych „Szewców” (razem z Janem Klatą wystawiają teraz sztukę Witkacego), kawy, dezodorantu i dwóch popielniczek zapełnionych petami. – Nasz wybór jest zarazem wyborem stylu życia, w którym się czyta, pisze, dyskutuje, ale także pije wódkę i tańczy – wyjaśnia.

Dorota Głażewska, drobna blondynka z naukowym zacięciem, bada na Uniwersytecie Warszawskim zaangażowanie społeczne. W „Krytyce” odpowiada za stronę organizacyjną – strony internetowe, Klub Krytyki Politycznej i ogólnie za życie środowiska. To wszystko sprawia, że wpada na Chmielną od razu po zajęciach na uczelni, a pracę często kończy tak, by na Ursynów odwiozło ją ostatnie metro. Maciej Gdula, 29-latek, to syn Andrzeja – byłego wiceministra spraw wewnętrznych i szefa Wydziału Społeczno-Prawnego w KC PZPR, a później doradcy prezydenta Kwaśniewskiego. Maciej w czasach młodzieńczych był punkiem, nosił irokeza i – jak mówi – ciągle ma w sobie poczucie niezgody. Choć z czasem bunt mu się ustatecznił. Po lekturze piątego numeru „Krytyki Politycznej” napisał artykuł o systemie edukacji i wsiąkł w środowisko. – „Krytyce” poświęcam cały wolny czas – przyznaje. Jest w tym liczącym kilkanaście osób towarzystwie jedynym prominenckim dzieckiem. Ale deklaruje: – Aleksander Kwaśniewski nie jest bohaterem mojego romansu. – Co na to ojciec? – Cóż, pewnie jest mu przykro.

Nowa lewica jest dziś z założenia antyeseldowska. Prawie taka, jaką by sobie wymarzyła prawica. Sierakowski: – Paradoksalnie prawa strona sceny politycznej jest mi często bliższa niż lewa. Łączy nas sprzeciw wobec liberalnego frazesu i wyobrażenia dopuszczające głębsze zmiany polityczne. Wśród polityków prawicy jest wielu intelektualistów – Jan Rokita, Ludwik Dorn, Marek Jurek. I choć nie podzielam ich poglądów, rozmowa z nimi będzie interesująca.

Ludzie „Krytyki” w większości związani są z Wydziałem Socjologii i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Ireneusz Krzemiński, profesor na tym wydziale i liberał, komentuje z ironią: – Sławomir Sierakowski dostał jakieś fundusze i poświęcił się bardziej działalności polityczno-organizacyjnej, niż pisaniu doktoratu. Przyznaje jednak, że podziwia pracowitość grupy.

Sierakowski na pomysł, który uczynił go liderem nowej lewicy, wpadł cztery lata temu. U kolegów ze studiów zamówił kilka artykułów i z młodzieńczą śmiałością poprosił legendę „Solidarności” Zbigniewa Bujaka, którego poznał na seminariach Magdaleny Środy, o wyłożenie 10 tys. zł na druk pisma. – Dał nam swoje prywatne pieniądze i tak to poszło – wspomina. Pierwszy numer „Krytyki Politycznej” ukazał się w tysiącu egzemplarzy. A nawet z dodrukiem, bo część nakładu wykupił Adam Michnik. Dziś pismo wychodzi w 4 tys. egzemplarzy i sprzedawane na pniu, zostawiając miejsce na półkach dla sztandarowych tytułów starej lewicy, takich jak „Dziś” Mieczysława Rakowskiego.

Wyklęty powstań, bywalcu Le Madame

Środowisko skupione wokół „Krytyki Politycznej” liczy 200 – 300 osób, w większości młodych zapaleńców. W „Krytyce” spędzają swój wolny czas. Uczestniczą w feministycznych manifach, paradzie równości, odzyskują klub Le Madame. O takich jak oni Paul Johnson mówi: zawodowi rewolucjoniści. Wierzą w radykalne hasła i proste idee. Żądają natychmiastowej budowy drugiej Szwecji: – Trzeba opowiedzieć się wprost za budową Europy socjalnej, gdyż jest to jedyna droga do zrealizowania wartości socjaldemokratycznych – twierdzi Sierakowski. Ekonomiści, pytani o poglądy gospodarcze środowiska „Krytyki Politycznej”, wznoszą oczy ku niebu, wspominają Nikodema Dyzmę i przyznają, że na tle ekonomicznych pomysłów Sierakowskiego i jego kolegów Leszek Miller jawi się jako mąż stanu.

Z „Krytyką” identyfikują się jednak także znane w publicystyce postacie: Kinga Dunin, Agnieszka Graff, Jacek Żakowski, Kazimiera Szczuka. I coraz większa liczba artystów: Artur Żmijewski, Wilhelm Sasnal, Jan Klata. Nawet słynna palma Joanny Rajkowskiej, postawiona na rondzie de Gaulle’a za warszawskich rządów Lecha Kaczyńskiego, z założenia apolityczna, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przechyliła się na lewo.

Zasługą osobowości Sierakowskiego jest to, że potrafi indywidualności poskładać w dosyć zwartą grupę. Lider „Krytyki” ma biografię jakby skrojoną na potrzeby obrońcy proletariatu (wykluczonych – zgodnie z nową nomenklaturą lewicy). Chłopak z robotniczego blokowiska na Jelonkach, syn urzędniczki z fabryki Róży Luksemburg na Woli. Od dzieciństwa samodzielny, także finansowo. Korepetycje z matematyki, sprzątanie w lokalach Magdy Gessler, mycie okien w fabryce na Żeraniu i – o ironio – w wieżowcu zajmowanym dziś przez IPN przy Towarowej. – Jeździłem na 6 rano z robotnikami, wstawaliśmy z kolegą skatowani brzaskiem, to dawało poczucie satysfakcji – opowiada. Do tego harcerstwo. Twarda drużyna, w której trzeba było przebiec 15 km, zrobić 100 pompek, a oprócz tego, jak się chciało być „gościem”, mieć dobre oceny. No i czytać. – Nie piłem alkoholu i nie paliłem do 20. roku życia. Byliśmy twardzielami – mówi.

Na przełomie podstawówki i ogólniaka zainteresowali go Kuroń, Michnik, Miłosz. Zaczytywał się „Pierwszym krokiem w chmurach” Marka Hłaski. Fascynuje go charyzmatyczność okresu kontrkultury lat 50. i 60. Piękni dwudziestoletni, klimat spotkań w Kameralnej i listu 34, opozycji. No i opozycja lat 70. – Urodziłem się za późno – żałuje. Teraz pali trzy paczki dziennie, jakby chciał odtworzyć atmosferę rewolucji za pomocą tytoniowego dymu. I narzeka: – W latach 90. czasy się zrobiły nieromantyczne.

Ostatnia nadzieja czerwonych

Jednak to proza życia – kryzys SLD – sprawił, że jako lider młodego, niezależnego i bardzo nielicznego środowiska błyskawicznie odniósł sukces. Ma twarz rozpoznawalną na ulicy i nazwisko wyrobione w mediach. Dziś to on, jako przedstawiciel lewicy, komentuje publicznie sprawę tarczy antyrakietowej i szanse nowej inicjatywy politycznej Marka Jurka. Wojciech Olejniczak dzwoni do niego po rady. Niemodnie jest dziś nie znać Sierakowskiego.

A zaczynali od imprez w Radości. Domek odziedziczony po dziadkach (- Jak kiedyś dojdziemy do władzy, wprowadzimy 100-proc. prawo spadkowe i skończy się dziedziczenie – za żartami kryje się bezkompromisowość) stał się miejscem tzw. sabatów, na które przyjeżdżali m.in. Olga Tokarczuk, Maciej Nowak, Janek Klata, Paweł Demirski, Artur Żmijewski. Na tych imprezach michnikowszczyzna zaznajamiała się z pampersami. Mikołaj Lizut poznał Cezarego Michalskiego, tenże Michalski tańczył z polskimi feministkami, a Wojciech Olejniczak dyskutował na balkonie z Kazimierą Szczuką, co nawet oplotkował „Przekrój”. – Nagle wszyscy zaczęli z nami rozmawiać, traktować nas poważnie. To mnie przekonało, że jak się ma pomysł i działa grupowo, nie trzeba iść na kompromis, by funkcjonować w publicznej debacie – mówi Sierakowski.

Grupa „Krytyki Politycznej” całą ofensywę medialną oparła na założeniu, że to, co nienazwane, nie istnieje. Wzięli przykład ze środowiska konserwatystów – Marka Cichockiego, Tomasza Merty i Dariusza Gawina, którzy po wyborze Kwaśniewskiego na prezydenta utworzyli w 1995 r. Warszawski Klub Krytyki Politycznej. – Uznaliśmy, że musimy stworzyć środowisko, które będzie produkowało język polityczny. To jest fundament w polityce – przyznaje Sierakowski. Dzisiaj sam chce znaleźć szczepionkę na to, co współtworzyli Merta czy Cichocki. – Jeśli w Polsce mamy dziś język prawicy, konserwatywno-liberalny, a nie mamy języka lewicowego, to taki Wojciech Olejniczak, choćby chciał, niewiele może zrobić, bo staje przed oporem mediów i neoliberalnych ekspertów. Wszystko, co powie, będzie się kojarzyło z populizmem. Najpierw trzeba stworzyć warunki i możliwości do uprawiania lewicowej polityki.

Na salony „Krytyka Polityczna” weszła tak naprawdę po słynnym liście otwartym do obywateli Europy w sprawie traktatu konstytucyjnego Unii Europejskiej. Sprzeciwili się wysuniętemu wtedy przez Jana Rokitę hasłu „Nicea albo śmierć”. List podpisało 200 intelektualistów i Aleksander Kwaśniewski zaprosił ich do pałacu, a Jarosław Kaczyński nazwał grupę Sierakowskiego stowarzyszeniem białej flagi.

Lenin, Żiżek, Sierakowski

Środowisko jest dziś najbardziej cenione właśnie za tworzenie klimatu do dyskusji. Na liście gości znajduje się miejsce i dla Antoniego Dudka, i dla Jana Rokity, i dla Slavoja Żiżka. To w „Krytyce” postać kultowa. Drukują go prawie w każdym numerze, na ścianach do dziś wiszą zaproszenia na spotkanie, które odbyło się kilka miesięcy temu. Żiżek, o którym autor „Tygodnika Powszechnego” Michał Paweł Markowski napisał, że chciałby pisać o rzeczywistości, ale nie ma do niej dostępu, bo dla niego filozofia jest jedynie komentarzem do medialnych wydarzeń, uczy „Krytykę” myśleć radykalnie.

Nawet jednak przeciwnicy ideologiczni „Krytyki Politycznej” przyznają, że w ludziach, którzy ją tworzą, jest pasja, głód intelektualny i żarliwość. Oraz operatywność. Żyją z darowizn, potrafią znaleźć sponsorów. PWN za darmo drukuje im pismo, a Ministerstwo Kultury dopiero teraz obiecało wciągnąć „Krytykę” na listę pism sponsorowanych. Sierakowski zasypia w redakcji o 7 rano przy włączonym telewizorze. Budzą go koledzy albo telefony. Współczesna bohema? Sierakowski się krzywi: – Bohema to mieszczańskie wymysły. Ale po chwili sam podkreśla, że obrazy związanego z „Krytyką” Wilhelma Sasnala kupują na świecie po 200 tysięcy dolarów.

Stworzyli własny salon, nie zatrzaskując sobie drzwi do innych. W trudnej sztuce lawirowania między sympatiami zwalczających się środowisk Sierakowski okazał się mistrzem. Z redaktorem naczelnym „Gazety Wyborczej” spotykał się regularnie, choć ich drogi ideowe w końcu się rozeszły: – Adam był trochę rozczarowany, że nie pragniemy kontynuować jego dorobku III RP, tylko budować wobec niego lewicową alternatywę. Ale jakby przypomniał sobie własną przeszłość, ruszył głową i wydobył się z oparów lustracji, tekstów o ranach na czole Konrada, myślę, że zrozumiał, iż sam na moim miejscu zachowałby się tak samo. Albo ma się poglądy, albo nie.

Za porażkę uznają fakt, że do tej pory nie udało im się zorganizować kilku stypendiów na wyjazd do Szwecji dla nieliberalnie myślących ekonomistów. – Gdyby tak stworzyć konkurs na najlepszą keynesistowską rozprawę naukową, założyć instytut, który co kwartał będzie wydawał raport… Po raz pierwszy w Polsce byłaby alternatywa dla Centrum im. Adama Smitha i Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową – rozmarza się Sierakowski.

Ludzie „Krytyki” lojalnie ostrzegają: jeśli dojdziemy do władzy, urządzimy tu prawdziwą systemową rewolucję. – Chodzi nam o zmianę głębszą – punktuje Kazimiera Szczuka. – Przywrócenie tradycyjnego podziału na prawicę, lewicę i centrum. O upolitycznienie kwestii uchodzących dziś za tematy zastępcze, jak prawa pracownicze, prawa kobiet, miejsce mniejszości, ochrona środowiska, położenie emigrantów. Debatę w sprawie zaangażowania Kościoła w życie publiczne i gospodarki liberalnej lub socjalnej.

I trudno ich lekceważyć. Jeden z młodych prawicowców – aktualnie wysoki urzędnik państwowy – pytany o Sierakowskiego, przytacza opowieść o starym Indianinie, który w początkach kolei żelaznej przeżył bolesne zderzenie z lokomotywą. Kiedy podczas rekonwalescencji usłyszał gwiżdżący czajnik, zerwał się z łóżka, zrzucił go na ziemię i zaczął deptać. Widząc zdumione spojrzenia obserwatorów, Indianin z przekonaniem oświadczył: – Trzeba zabić gada, póki mały. Pytanie, czy młode środowiska konserwatywno-liberalne mają dziś w sobie przenikliwość i zdecydowanie starego Indianina. ¦
Agnieszka Rybak

Źródło: Rzeczpospolita: Rewolucja z dostawą do domu
28.04.2007