Jacek Żakowski – potrzebuje leczenia

Źródło: Rzeczpospolita: Kołtuństwo Terlikowskiego i Giertycha
25.06.2007

Najpierw reakcja Tomasza P. Terlikowskiego na „Przewodnik lewicy” wydany przez „Krytykę Polityczną”, a potem skandalizowanie przez LPR na temat projektowanego programu Sławomira Sierakowskiego w TVP ujawnia jeden z fenomenów polskiej polityki. Archaiczność części prawicy, jej autorytarne skłonności oraz niezdolność do postrzegania świata przez realnie istniejące procesy i możliwości.

Aberracje prawicy

To, co prezentują Terlikowski i Giertych, przed wojną nazywano kołtuństwem. Ten termin trzeba sobie przypomnieć. Dla kołtuna sam termin „lewica” jest już trudnym do wymówienia przekleństwem. Coś jak słowo „pupa”. Można to zrozumieć w kontekście doświadczeń drugiej połowy XX wieku, kiedy pod szyldem lewicy występował w Polsce Szmaciak, a także jego bracia – ludzie-chorągiewki, którzy od Bolesława Bieruta po Leszka Millera zrobili dużo złego. Ale poza ukradzionym w latach 40. szyldem lewicowość „Krytyki” nie ma nic wspólnego z tą ponurą tradycją. W odróżnieniu od Giertycha i Terlikowskiego, których wiele łączy z aberracjami antydemokratycznej dwudziestowiecznej prawicy.

W antylewicowych histeriach syndrom antydemokratyczny jest dobrze widoczny. Fakt, że funkcjonariusz publiczny ogłasza jako skandal możliwość powierzenia programu w TVP osobie zaliczanej do innego obozu politycznego niż obecna władza, jest dobrym przykładem wstrętu do demokratycznego prawa i porządku. Prawo zobowiązuje przecież media publiczne do reprezentowania pluralistycznych poglądów.

Trudno by było uznać, że ten wymóg jest obecnie spełniony, skoro od ponad dwóch lat nikt krytyczny wobec PO i PiS nie został w TVP dyrektorem ani autorem programu. Szanse dostawali wyłącznie zwolennicy mirażu IV RP, zaufani władzy, często de facto partyjni dziennikarze. Sprawa jest poważna. Bo zmonopolizowanie mediów publicznych przez jedną formację podważa sens ich istnienia, cofa nas w stronę peerelowskiego dyktatu jedno myśli i gwałci konstytutywne zasady demokracji, czyli równość praw i neutralność polityczną instytucji publicznych.

Nierówności w bezpiecznych granicach

Sytuację pogarsza specyfika części rządzącej prawicy, która próbuje zmonopolizować publiczną debatę, by łatwiej maskować treść swojej polityki szyldem moralnej wyższości, pod którym forsuje kołtuńskie postawy zmarginalizowane w zachodnich demokracjach.

Istota współczesnego kołtuństwa jest doskonale widoczna, gdy Terlikowski stara się przerazić czytelników programem lewicy. „Ograniczenie do minimum prawa do dziedziczenia tego, co osiągnęli nasi rodzice i dziadkowie. Odebranie znaczącej części zarobków najlepiej zarabiającym, by ich dzieci nie miały szans większych niż dzieci bezrobotnych czy niechętnych pracy obiboków. Przyznanie homoseksualnym konkubinatom praw małżeństw (…) z prawem do adopcji dzieci włącznie czy przyznanie jednostkom prawa do eutanazji i aborcji na każde życzenie”. To, co Terlikowski przypisuje bolszewii, która wedle kołtuńskiej narracji chce uspołecznić żony, dziś jest jednak programem lub oczywistością racjonalnej prawicy. Na czele ruchu na rzecz stuprocentowego (!) podatku spadkowego stoją najbogatsi umiłowanej przez polską prawicę Ameryki – z Gatesem i Buffettem. Nie chodzi im o pozbawienie dzieci osobistego dorobku rodziców (domów czy nawet jachtów), lecz o ratowanie przedsiębiorstw od roztrwonienia ich przez pokolenie playboyów.

Także nie bolszewicy, ale Kościół katolicki (w Polsce też) i wielkie konserwatywne ruchy i fundacje przewodzą w propagowaniu wyrównywania szans dzieci milionerów i „obiboków” oraz domagają się, by państwo więcej robiło w tej sprawie. Równe szanse i spójność społeczna to nie są wynalazki bolszewickiej lewicy, lecz podstawa konserwatywnego i liberalnego myślenia o świecie.

Terlikowskiemu pewnie nie mieści się to w głowie, ale pensję społeczną dla „obiboków” najmocniej propagował guru Reagana i Thatcher, liberalno-konserwatywny ekonomista Milton Friedman. I to nie z miłości do leni, ale dlatego, że państwo, społeczeństwo i rynek mogą funkcjonować sprawnie tylko wtedy, gdy nierówności trzymane są w bezpiecznych granicach, a system społeczny jest oparty na osobistych zasługach i drożny, co znaczy, że syn pucybuta ma realną szansę o własnych siłach zostać milionerem, a nad synem milionera wisi realna groźba, że – jeśli nie będzie się starał – skończy jako pucybut. Na tym polega demokratyczny kapitalizm w odróżnieniu od wymarzonego przez kołtunów rynkowego feudalizmu gwarantującego dziedziczenie pozycji społecznej.

Heteroseksualne molestowanie

Prawo do aborcji też nie jest wymysłem bolszewików. Mimo trwającej z górą dekadę rewolucji konserwatywnej istnieje ono w Ameryce – najbardziej religijnym i antysocjalistycznym z krajów rozwiniętych. Nie jest to objaw bolszewickiej „cywilizacji śmierci”, ale skutek debaty na temat moralnych racji i skutków społecznych zakazu aborcji w tak rozerotyzowanej cywilizacji jak nasza.

Podobnie rzecz się ma z prawami rodzin homoseksualnych. Kołtuni straszą opinię publiczną wizją demoralizujących adoptowane dzieci par homoseksualnych i tym m.in. uzasadniają pozbawienie tych rodzin równych praw z rodzinami heteroseksualnymi. Ale na razie miliony dzieci są demoralizowane i molestowane w rodzinach heteroseksualnych oraz w domach dziecka, skąd pary homoseksualne mogłyby je uwolnić.

Kołtuni zamykają oczy na znane od wieków masowe patologie i gotowi są poświęcić podstawy demokracji, żeby tylko nie uchylić drzwi dla nowej rzeczywistości, której nie pojmują i panicznie się boją. Kołtuński sposób myślenia utożsamia się w Polsce z konserwatyzmem. Krzywdzi to konserwatyzm, który jest wyrafinowanym nurtem intelektualnym. Tym bardziej się dziwię cywilizowanej prawicy, że spokojnie przyjmuje opowiadane na jej rachunek głupstwa i szerzone obsesje. Bo prawicowość nie oznacza dziś obsesyjności, narwania, prostactwa, doktrynerstwa ani egoizmu uprzywilejowanych. A taką gębę kołtuni przyprawiają całej polskiej prawicy. Nie tylko w kraju, ale i w Europie. „Krytyka Polityczna” wyrywa polską lewicę z jej ponurych uwikłań. Temu służy „Przewodnik”. Polskiej prawicy przydałby się ktoś równie odważny.
Jacek Żakowski
Autor jest publicystą „Polityki”

Jest to polemika z Tomaszem P. Terlikowskim na następujący artykuł: Mała czerwona książeczka – katechizm rewolucjonisty

————————————–

Odpowiedz Tomasza Terlikowskiego

Źródło: Rzeczpospolita: Straszaki Żakowskiego
26.06.2007

Jacek Żakowski napisał kolejny ważny tekst. Ważny, bo pokazujący w całej rozciągłości nie tylko plany polskiej lewicy, ale także jej „intelektualną głębię” oraz całkowity brak umiejętności już nawet nie dialogu, ale normalnej rozmowy. Odpowiedzią bowiem na moją krótką recenzję czerwonej książeczki „Krytyki Politycznej” ma być, zdaniem Żakowskiego, pełen inwektyw, przezwisk i barwnych porównań tekst, w którym brakuje tylko jednego – racjonalnych argumentów.

Intelektualna moc lewicy

Miejsce argumentów zajmują bowiem w tekście intelektualnego guru nowej polskiej lewicy inwektywy i stygmatyzujące porównania. „Kołtun”, niedemokratyczna prawica to jedne z najdelikatniejszych określeń, jakich używa Żakowski. Próbuje także postraszyćczytelników i służyć ma temu nieustające porównywanie mnie do Romana Giertycha, który jako żywo z moją recenzją ani z moimi poglądami nie ma nic wspólnego.

Po co więc Giertych pojawia się w tekście Żakowskiego? W roli czarnego luda, wywołującego zgorszenie, straszaka na polską inteligencję. Ale akurat że z recenzją czerwonej książeczki czy moimi poglądami nie ma to nic wspólnego, to już Żakowskiemu absolutnie nie przeszkadza.

Równie symptomatyczne dla poglądów polskiej lewicy są wciąż powracające argumenty z autorytetu. Wrzucone w tok narracji nazwiska Billa Gatesa czy Warrena Buffetta mają przemawiać za odebraniem dzieciom dorobku rodziców. Wobec takich autorytetów, zdaniem Żakowskiego, nie pozostaje już nic, tylko milczenie z rozdziawioną gębą.

Problem w tym, że argument z autorytetu jest, co wiadomo od czasów średniowiecza, najgorszy z możliwych. I gdyby nawet Jacek Żakowski dorzucił do listy wymienionych już przez siebie zwolenników zalegalizowania przez państwo grabieży jeszcze Jürgena Habermasa, Ulricha Becka czy Richarda Rorty’ego, to nic nie dodałby do wagi swoich argumentów. Pozostałyby tak samo miałkie jak poprzednio.

Odebrać wolność wyboru

Bo trudno na poważnie traktować argument, że 100-procentowy podatek spadkowy ma chronić majątek przed roztrwonieniem przez dzieci playboyów. Trudno, bo państwu nic do tego, co zrobimy z naszymi pieniędzmi lub z pieniędzmi, które odziedziczyliśmy po naszych rodzicach. Możemy je roztrwonić, przepuścić w kasynach, przeznaczyć na cele charytatywne albo pomnożyć. Założenie, że jest inaczej, oznacza oddanie państwu naszej wolności ekonomicznej, którego nie da się niczym usprawiedliwić. Idąc dalej tropem myśli Jacka Żakowskiego, należałoby odebrać ludziom prawo do pensji, bo też mogą przeznaczyć ją na rzeczy nieodpowiednie z punktu widzenia państwa, np. na lepsze wykształcenie swoich dzieci, co – zdaniem Żakowskiego – nie oznacza normalnej i naturalnej troski rodzicielskiej, lecz jest przejawem mentalności feudalnej. Zamiast pensji państwo powinno więc wydawać talony na jedzenie i rozrywki. To by była dopiero równość.

Trudno też traktować poważnie zapewnienia, że 100-procentowy podatek od spadków ma pomóc w wyrównaniu szans. Ten cel można bowiem realizować pomagając biednym, a zabierając bogatym to, co chcą przekazać dzieciom. W taki sposób można najwyżej doprowadzić do urawniłowki, a nie pomóc komukolwiek.

Inna rzecz, że wszystko wskazuje na to, że nie o pomoc biednym chodzi. Cel jest inny – podważenie znaczenia rodziny. Zastąpienie heteroseksualnych związków kobiety i mężczyzny czymś innym. Czym? Tego nie formułuje Żakowski wprost, ale nagromadzenie epitetów wobec normalnych rodzin pokazuje tę sprawę zupełnie jasno.

Dyskurs publiczny

Jeszcze zabawniej zostaje zarysowana sfera debaty publicznej. Żakowski nie odbiera wprawdzie ludziom prawa do wolności poglądów. Przyznaje nawet, że można być konserwatystą. O ile oczywiście popiera się wszystkie postulaty społeczne lewicy. Prawdziwy konserwatysta jest bowiem, zdaniem Żakowskiego, za aborcją, za związkami homoseksualnymi i adopcją przez nich dzieci, a także za eutanazją. A od lewicy różni się tylko nazwą.

W ten sposób zresztą Jacek Żakowski doprowadził swoje myślenie do całkowitego absurdu. Zachowuje się bowiem jak zwolennik prohibicji, który zgadza się na to, żeby w sklepach można było kupić wódkę, ale tylko pod warunkiem, że będzie ona bezalkoholowa.
Tomasz Terlikowski

Jedna myśl w temacie “Jacek Żakowski – potrzebuje leczenia

  1. druidh 29 czerwca 2007 / 07:14

    Obydwaj panowie stoją na wysokości zadania jeśli chodzi o rzeczową dyskusję. Więcej sensu jest jednak, moim zdaniem, w wypowiedziach Żakowskiego.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.