Kartki towarowe w stanie wojennym

Źródło: Rzeczpospolita: W kolejce po wszystko
09.12.2006

Tak się kończył w Polsce socjalizm

„Grzybki będą musiały nam podczas świąt zastąpić mięso, ryby a może i jaja” – pisała w „Życiu Warszawy” datowanym 12 – 13 grudnia 1981 roku Irena Gumowska, ówczesna guru gospodyń domowych. Na polskim stole wołowe z kością na długo zajęło wówczas miejsce schabowego. A kilka rolek papieru toaletowego stało się mile widzianym prezentem imieninowym.

Kartka towarowa z PRL

Zapamiętana i wyłaniająca się z dokumentów gospodarcza codzienność okresu stanu wojennego i lat 80. to kartki, kolejki i niedobór niemal wszystkiego. W fabrykach – komisarze wojskowi, przestoje wskutek wyłączeń prądu, niedostatek surowców i materiałów. Brak dewiz na import i możliwości kupowania na kredyt, bo wiele państw zachodnich wprowadziło sankcje wobec Polski. Wreszcie – emigracja. W latach 80. z Polski wyjechało kilkaset tysięcy ludzi. Nie tylko z przyczyn politycznych, ale także z poczucia ekonomicznej beznadziei.

Polskie porównania lata 1980 - 2005
Polskie porównania lata 1980 – 2005

Za czym kolejka ta stoi?

W 1982 roku na kartki były: mięso, masło, cukier, kasze, słodycze, proszek do prania, buty, obrączki ślubne. Pieluchy (z tetry, o pampersach nikt nie słyszał) i śpioszki dla dzieci przez całe lata 80. sprzedawano za okazaniem karty ciąży. Reglamentacja objęła także wódkę (z możliwością zamiany na kawę) i papierosy: zamiast trzech paczek można było dostać 10 dag cukierków.

W szczególnej cenie były kartki na benzynę. W 1982 r. miesięczny jej przydział do malucha wynosił 30 litrów, ale jednorazowo można było zatankować najwyżej dziesięć. Kto mógł, szukał dojść do pracowników stacji benzynowych, korumpując ich na wszelkie sposoby.

Cały kartkowy przydział trzeba było wystać w kolejkach, podobnie, jak jajka, sery czy olej. Kupno mebli, pralki czy lodówki przez całe lata 80. graniczyło z cudem: najpierw należało zapisać się do społecznej kolejki przed sklepem, potem – meldować na dyżurach. Wtedy właśnie pojawiła się nowa profesja: stacza, zazwyczaj emeryta lub rencisty, który za opłatą czekał przed sklepem na dostawę.

W trochę innej sytuacji byli rolnicy. Mieli minimalne przydziały kartkowe, ale prosiaka mogli wyhodować sami i jeszcze zarobić na sprzedaży mięsa miastowym. Nielegalny ubój kwitł niemal tak samo bujnie jak bimbrownictwo.

Załamanie objęło cały handel i to na wiele lat. W 1988 roku „pokrycie przychodów pieniężnych ludności dostawami towarów, wynoszące 77 proc., zbliżyło się do poziomu fatalnego 1982 roku” – piszą Janusz Kaliński i Zbigniew Landau w „Gospodarce polskiej XX wieku”. Jak wyliczają, wartość całej sprzedaży detalicznej (po uwzględnieniu inflacji) była w 1989 roku o 1 proc. mniejsza niż w 1980. Dostawy mięsa, czekolady i jaj zmalały o połowę. A Polsce przez ten czas przybyło ponad 2,5 miliona mieszkańców.

Życie ze „zrzutów”

Te braki byłyby jeszcze trudniejsze do zniesienia, gdyby nie pomoc zagraniczna. Zaczęła się w 1981 roku: do listopada napłynęło 3,8 mln paczek ze świata, głównie z żywnością.

W stanie wojennym i przez parę następnych lat mieszkańcy wielu krajów pomagali biedującym Polakom. Na skalę tak dużą, że można by ten okres nazwać epoką zrzutów. Przesyłki czasem trafiały bezpośrednio do potrzebujących, najczęściej jednak do kościołów, w których te dary dzielono. W przeciętnej paczce były konserwy, olej, kawa, herbata, czekolada, mydło, pasta do zębów, proszek do prania. Ze „zrzutów” pochodziły także lekarstwa, mleko i odżywki dla niemowląt, a nawet nasiona.

Większe pieniądze, mniejsze zakupy

Brakom, czyli załamaniu równowagi rynkowej, miały przeciwdziałać podwyżki cen, wówczas głównie urzędowych. Zaczęły się dwa miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego i trwały przez całe lata 80.

W 1982 roku ceny wzrosły o 101 proc., w następnych latach zwiększały się rocznie o 15 – 25 proc., a w roku 1988 już o 60 proc. Wskaźników inflacji wtedy nie ogłaszano, zresztą tak naprawdę nie było po co: żeby obliczyć je w zgodzie z rzeczywistością, należałoby wziąć pod uwagę także „górkę” zawartą w cenie telewizora, upominek dla ekspedientki za odłożenie rajstop dla dziecka czy telefon o dostawie mebli. No i opłatę za ryzyko dla baby z cielęciną.

Wskutek inflacji sklepowe rachunki robiły się coraz wyższe. W 1981 roku największym nominałem w obiegu był banknot 2000 złotych, w czerwcu następnego roku pojawił się „pięciotysięcznik”.

Choć nasze portfele były coraz grubsze, coraz mniej mogliśmy kupić. Płace wprawdzie rosły, ale cen nie doganiały. W 1981 roku średnia pensja wynosiła 7689 złotych, a w 1988 roku – 53 090 zł. Przeciętne zarobki wzrosły więc w tym czasie 6,9 razy, a ceny, te urzędowe – 7,7 razy.

Jeśli już mieliśmy pieniądze, zamienialiśmy je na dolary, marki czy franki. Pod koniec dekady w bankach znajdowały się depozyty walutowe warte prawie cztery razy więcej niż te w złotych. Krajowy pieniądz był zresztą coraz słabszy. W 1982 r. za dolara na czarnym rynku płacono 400 złotych (pół litra krajowej wódki w Peweksie kosztowało wówczas 65 – 85 centów), w 1988 r. – 2500 zł. Rok później, gdy dolary można już było legalnie kupić w kantorze – najpierw 7400 zł, a potem nawet i 15 tysięcy złotych.

Na zwolnionych obrotach

Lata 80. to prawdziwy schyłek realnego socjalizmu. Nieefektywna gospodarka funkcjonowała na zwolnionych obrotach. Produkcja sprzedana przemysłu w 1988 roku była realnie zaledwie o 13 proc. większa niż w 1979 roku. Fabrykom ciągle brakowało importowanych surowców, półproduktów i materiałów. No i prądu: codziennie groziły im wyłączenia.

Fatalnie było z inwestycjami, które zaczęły maleć już od 1979 roku.

Dochód narodowy wytworzony przez 11 lat nie sięgnął poziomu z roku 1978. Zadłużenie zagraniczne przestaliśmy spłacać już w 1981 roku. Stan wojenny spowodował, że nie doszły do skutku starania o członkostwo w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, które mogły stworzyć szanse na negocjacje z wierzycielami. Potem narastały zaległe odsetki, a do 1989 roku dług zwiększył się z 26 mld do 41 miliardów dolarów.

Podejmowane przez władze próby przełamania kryzysu i reform nie dawały efektów. Gospodarce pomogła natomiast ustawa zezwalająca na tworzenie firm z udziałem kapitału zagranicznego. Powstające wówczas firmy polonijne ożywiły pewne jej dziedziny. Podobne skutki miała liberalizacja przepisów paszportowych po formalnym zniesieniu stanu wojennego. Polacy zaczęli masowo wyjeżdżać za granicę w celach handlowych, przywożąc do kraju najpierw tony proszków do prania i kawy, a potem – tureckie swetry, magnetowidy, kasety wideo, komputery w częściach i samochody. Rozbudzona podczas tych wyjazdów przedsiębiorczość w pełnej skali ujawniła się już w nowej epoce politycznej i gospodarczej.
HALINA BIŃCZAK

Jedna myśl w temacie “Kartki towarowe w stanie wojennym

  1. di.com.pl 20 marca 2014 / 04:59

    ruszane porannym wiatrem Częśϲi ddo wózków widłowych
    sosenki.
    – Zaległօść wszczepów neuronowych, deficyt elektroniki, wózki widłowe Toyofa (ԁi.com.pl) tak, mina pierwotną,
    identyfikatorami – kontynuował Wagner. – Resztka owe prestiżowachemia ɑ biologia.

    Dozowniki, zmutowaa piłka siatkowa z powiek, aby widziały w
    ciemnośϲi. Ścięgien owo płeć piękna
    samemu nie naderwie, jakieś wzmacniane keylarem.

    Powszednie ludzkie mięśnie
    wystarczą, ոa sposób siknąć adrenaliną, stymul.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.